Konsekwencje nałogu dla osób uzależnionych i ich bliskich są druzgocące – od utraty zdrowia fizycznego i psychicznego przez manipulacje, poczucie winy, kłamstwa, utratę majątków, brak poczucia bezpieczeństwa po nadszarpnięte zaufanie i… wymieniać można by dalej. Związek z osobą z uzależnieniem niejednokrotnie oznacza dla partnera wejście w tzw. współuzależnienie. O różnicach i podobieństwach, przede wszystkim wyzwaniach i złożoności relacji z osobami, które podejmują leczenie uzależnień, rozmawiamy z Anną Prokop, psycholożką kliniczną, specjalistką terapii uzależnień i współuzależnienia.
Redakcja: Związek romantyczny z osobą nadużywającą jakichkolwiek substancji musi być niezmiernie trudny. Lecz jak to jest, gdy osoba z nałogiem zaczyna zdrowieć? Czy związek ze ,,zdrowiejącym alkoholikiem”, który ukończył terapię uzależnień i utrzymuje abstynencję, jest takim samym wyzwaniem, jak relacja z osobą, która nadal pije? Jakie są różnice?
Anna Prokop: By odpowiedzieć na to pytanie, posłużę się cytatem Beaty Chmielewskiej, pisarki kryminałów, która mówi, że gdy dwoje ludzi żyje razem, to jest im łatwiej, bo są razem i jest im trudniej, bo są razem. Związek, czy to w trakcie choroby danej osoby, czy po wyjściu z tej choroby, jest zawsze wyzwaniem i nie można oczekiwać, że będzie łatwo i tylko przyjemnie. Relacja partnerska to jest rozwój, doświadczenie dwojga odrębnych osób, które mogą być do siebie podobne, ale każde się przede wszystkim różni. Związek z osobą zdrową także jest wyzwaniem. Czy są jakieś różnice? To zależy, na co spojrzymy. Generalnie, będąc w bliskiej relacji trzeba pamiętać, obojętnie czy jest to relacja z osobą czynnie uzależnioną, czy już lecząca się i będącą w trzeźwości, o swoich granicach i swojej autonomii.
Związek to nie są dwie połówki jabłka, jak potocznie zwykło się mówić, tylko są to dwa oddzielne jabłka, które powinny być w bliskości, by siebie słyszeć, ale jednocześnie w takiej odległości, by siebie dostrzec. Jestem zwolenniczką, aby tak bardzo nie różnicować tych relacji. Co ważne, to by ciężkość kłaść po stronie każdego z nas na odpowiedzialność za siebie w związku. Rzeczywiście, jeśli decydujemy się, świadomie, jest to nasza autonomiczna, niepodyktowana przymusem decyzja, na pozostanie z osobą uzależnioną dalej w relacji, mogą wystąpić komplikacje. Mam na myśli problematyczność zachowań i postaw, od skrajności, gdy rozsypujemy płatki róż na czerwonym dywanie, bo partner/ka podjęła trud leczenia, po utrudnianie wynikające z chęci zemsty przez wyciąganie dawnych spraw, dyskutowanie w nieskończoność o swoim żalu i ciągnięcie za język, by dostawać przeprosiny i kajanie się za przeszłość osoby chorej. Terapia to jest początek pracy – i tej osoby uzależnionej i jej partnera. Czas po terapii to taki specyficzny okres inkubacji do nowego, do przebudowania swojego życia, teraz na trzeźwo. W zależności, jak długo czynne uzależnienie trwało, jak długo jesteśmy związkiem oraz wielu innych czynników, to zawsze wymagający okres adaptacji i przekształcenia różnych rzeczy, przede wszystkim relacji. Wraz z uzależnieniem, czy wchodząc w uzależnienie, czy we współuzależnienie, wnieśliśmy w ten związek swoje kawałki, więc po obu stronach jest odpowiedzialność za wygląd tej relacji, co nie oznacza, że jest odpowiedzialność za utrzymanie abstynencji po obu stronach. Jednak po obu stronach jest odpowiedzialność za kształtowanie się tego związku, tak jakby na nowo.
Podsumowując, warto dbać przede wszystkim o siebie, o swoją autonomię.
Tak, dlatego, że można ją utracić. Jest bardzo cienka granica między braniem odpowiedzialności za kogoś i kontrolowaniem go a tą właśnie odpowiedzialnością wobec drugiej osoby. Jest różnica między odpowiedzialnością ZA a WOBEC. Jak najbardziej w partnerstwie z osobą uzależnioną czy nie, ważne jest, byśmy rozmawiali i znali siebie, siebie samych i siebie nawzajem, znali swoje preferencje, potrzeby i uczucia. To jest podstawa związku. W relacji z osobą uzależnioną dobrze jest, nawet dla mnie samej, orientować się, na co cierpi ta bliska osoba, jakie są objawy tego, żebym ja się też jakoś sprawniej w tym poruszał/a, żebym wiedział/a z czego coś wynika, żeby mi było łatwiej sobie wytłumaczyć. Taka zdrowa doza wiedzy odbiera pewną dozę lęku. Trzeba jednak uważać, by nie popadać w zbytnie poświęcanie się i zalewanie pytaniami ,,co robić, żeby mu/jej pomóc?”. Często osoby bliskie opacznie rozumieją wsparcie i pytania zadają z intencją ,,co jeszcze zrobić, aby zagwarantować, by on/a nie wrócił/a do nałogu?”
I wtedy biorą na siebie za dużo.
Żeby nie powiedzieć, że wszystko. Ubezwłasnowolniają osobę uzależnioną, której notabene wytrącają chęć do zmiany, poprzez niedawanie przeżycia konsekwencji, motywację, bo właściwie o co mam się starać, jeśli wszystko mam podane na tacy…
Po co mam dbać o siebie, skoro i tak ktoś o mnie zadba?
Dokładnie. To osłabianie takiej osoby. Ta osoba nie ćwiczy się w życiu. W swoim nowym, trzeźwym, pełnym wyzwań i brania odpowiedzialności, życiu. Niejako jest to też wpędzanie w poczucie winy, stąd układ zależnościowy może niestety dalej trwać w najlepsze. Nawet jak osoba nie będzie piła, to nie znaczy, że cała ta destrukcja i dysfunkcja rodziny łącząca się z uzależnieniem, nie będzie się powtarzała. Jeśli po naszej stronie też nie będzie zmian, jest prawdopodobne, że nic się nie zmieni.
Czyli kontynuacja tego współuzależnienia.
Tak.
Tylko, że na początku była kontrola, by osoba chora nie ponosiła konsekwencji za picie. Jest to jeden z objawów współuzależnienia. Później jest kontrola, aby w ogóle to picie, przeszłość tego picia, wyeliminować z teraźniejszości, co jest przecież niemożliwe.
Niemożliwe. To najtrudniej jest dostrzec i się do tego przyznać. Można się uzależnić, czyli upośledzić swoją kontrolę, stracić władzę, nie tylko nad substancjami, ale też nad nałogowym zachowaniem, np. w tym przypadku, kontrolowaniem drugiej osoby. Taka zależność, takie kontrolowanie drugiej osoby, trwające czasami wiele lat, jest pułapką uzależnieniową, z której trudno tej osobie bliskiej wyjść. Niestety, dopóki się to nie stanie, związek dalej będzie stal w impasie albo nawet i będzie zawracał.
To jest bardzo ciekawe, że można porównać zachowanie współuzależnione, czyli chroniczne trzymanie ręki na pulsie, do uzależnienia od substancji. Zastanawiam się czy dałoby się to sklasyfikować tymi samymi objawami? Czy też chodzi o to, żeby siebie dowartościowywać, kontrolować SWOJE emocje poprzez kontrolowanie drugiej osoby?
Oczywiście. Pewnie, że znajdziemy tu wiele różnic, chociażby taką różnice, że czynnik uzależnienia fizjologicznego tu nie występuje, natomiast podstawa jest taka sama, czyli tak zwana zewnątrzsterowność. Działanie regulacyjne poprzez coś na zewnątrz – tam substancje, tutaj przez kontrolowanie kogoś, przez myślenie o nim, przez pilnowanie i tak dalej. I w jednym, i w drugim przypadku, jest utrata kontaktu ze sobą i brak adekwatnej reakcji na swoje potrzeby, nieumiejętność bądź brak odnoszenia do siebie, brak brania odpowiedzialności za siebie. To jest właśnie pułapka szukania rozwiązań wszystkich swoich problemów, zaspokajania potrzeb, ukajania się, rozładowywania, czymś na zewnątrz, w tym przypadku drugą osobą.
Powiedziałaś o tym czynniku fizjologicznym, a ja sobie pomyślałam, że ten czynnik łączy się głównie z objawami odstawiennymi, więc jeżeli partner osoby z uzależnieniem w pewnym momencie musiałby siebie kontrolować, aby nie kontrolować picia partnera, to też mógłby mieć podwyższony poziom lęku, gorzej spać czy mieć inne nieprzyjemne objawy fizyczne.
Tak, to racja. Te objawy jednak nie biorą się już stricte z substancji, która łączy się z naszym układem nerwowym. W tym przypadku zachowania i schematy mogą wpływać na pogorszenie stanu neuroprzekaźników i wywoływanie różnych wtórnych chorób do tego już znanego „współuzależnienia”. Absolutnie, konsekwencje takiego współuzależnienia są też poniekąd objawami fizjologicznymi. Napady lęku, zaburzenia nastroju…
Zaburzony sen, natrętne myśli, zachowania kompulsywne…
Nerwowość, wybuchy agresji, tracenie kontroli nad sobą… Tak, także w tym przypadku widzimy podobieństwo, że to może się pogłębiać, postępować i są tego konsekwencje, też fizjologiczne. W związku z trwaniem i powtarzaniem niekonstruktywnych zachowań, które wikłają mnie w pułapce dalszego współuzależnienia, szkodzę sobie i – mówiąc potocznie – uzależniam się od kontrolowania drugiej osoby.
I ciągłej zależności od jej zachowań.
Rzeczywiście, jest to wyzwanie, które obserwowałam wielokrotnie prawując z osobami tzw. współuzależnionymi. Kiedy osoba bliska idzie na terapię, jest w trakcie czy już skończyła, to – jak to powiedział Irvin Yalom – osoba bliska nie musi iść na terapię, natomiast statystyki pokazują, że jak jedna osoba zaczyna jechać na motorze, to druga, jeśli nie wsiądzie na ten motor, to po prostu zostanie w tyle.
Faktycznie, to zawsze jest wybór. Podoba mi się metafora motoru, bo ukazuje ruch i jego kierunek, czyli do przodu. Osoby z uzależnieniem, zdrowiejąc, niejednokrotnie pokonują niesamowite dystanse na takim właśnie metaforycznym motorze psychicznym, uczą się na temat własnych emocji, potrzeb, preferencji, oczekiwań. Nabywają umiejętności asertywności, aktywnego słuchania czy komunikacji wprost. Można z nimi jechać, a można po prostu nie wsiadać na motor, z jakich powodów, to tylko osobie bliskiej znanych. Dziękuję bardzo za dzisiejszą rozmowę.
Anna Prokop – psycholożka kliniczna, specjalistka terapii uzależnień i współuzależnienia. Zajmuje się terapią indywidualną i grupową DDA/DDD/DDRR, depresjami, nerwicami, stresem, fobiami, uzależnieniami, pracą nad najważniejszymi problemami osobistymi, złagodzeniem objawów, poczuciem własnej wartości, uzyskaniem świadomości siebie, swoich zachowań i emocji. Zawodowo była związana z Centrum Zdrowia Psychicznego Wola-Śródmieście przy ul. Mariańskiej 1 w Warszawie. Aktualnie prowadzi Ogólnopolskie Centrum Psychoterapii i Coachingu.
Dodaj komentarz