„Wychodzenie z tzw. współuzależnienia i nabieranie innej perspektywy jest niewątpliwą korzyścią do samorozwoju. Nie chodzi tu o to, by zabierać wsparcie, jakie osoba bliska dawała osobie chorej, czy by je umniejszać. Warto kształtować je tak, by nie było dla niej wykańczające, a dla drugiej osoby blokujące.” Rozmawiamy z Anną Prokop, psychologiem i certyfikowaną specjalistką terapii uzależnień i współuzależnienia.
Redakcja: W poprzedniej rozmowie poruszyłyśmy temat wyzwań, jakie pojawiają się w relacji z osobą uzależnioną ale również podobieństw występujących w związkach ludzi zdrowych, obustronnej odpowiedzialności za ich jakość oraz przede wszystkim potrzeby dbania o autonomię w relacjach czy to z osobą uzależnioną czy z osobą bez uzależnienia. Rozmawiałyśmy trochę o naturze współuzależnienia, że jest zjawiskiem czy też syndromem związanym z przebywaniem w chronicznie stresowej sytuacji. Przekaz z naszej rozmowy płynął jasny, żeby dbać o drugą osobę w zdrowy sposób, należy najpierw zadbać o siebie.
Anna Prokop: Mówiłam wcześniej obrazowo, że by być z drugą osobą, która, zaznaczam, nie jest nasza drugą połówką jabłka lecz oddzielnym jabłkiem, warto być w bliskości, by siebie słyszeć, ale jednocześnie w takiej odległości, by siebie dostrzec. Taka alegoria nie tylko zaznacza odrębność, tę potrzebę autonomii, gdzie jabłko nie potrzebuje drugiej połówki, ponieważ już samo w sobie jest całością, ale również odległość, która jest podstawą bliskości, zaufania i intymności. Odstęp od dwóch jabłek, tu pary, określany jako i bliski i w dystansie, nie za blisko i jednocześnie nie za daleko, by siebie słyszeć, ale też widzieć. Równolegle pozostając sobą, całością.
Mówiłyśmy również o różnicy między braniem odpowiedzialności za siebie, wobec siebie oraz kontrolowaniu drugiej osoby, co często występuje w relacjach zaburzonych, gdzie pojawia się współuzależnienie.
Tak, tu również obrazowo powołałam się na metaforę ruchu w relacji. Gdy w relacji z osobą trzeźwiejącą, podejmującą trud leczenia swojego uzależnienia, osoba bliska nie podejmuje starania się o własny rozwój i zmianę, może się okazać, że w obliczu nowych umiejętności zdobytych na terapii przez osobę z uzależnieniem, to ona będzie miała zaległości.
Myślę, że ciężko określić konieczność leczenia się ludzi bliskich osobom uzależnionym lecz warto mówić o korzyściach takiej pomocy, pokazywać zalety takiej zmiany.
Tak, wychodzenie z tzw. współuzależnienia i nabieranie innej perspektywy jest niewątpliwą korzyścią do samorozwoju. Nie chodzi tu o to, by zabierać wsparcie, jakie osoba bliska dawała osobie chorej, czy by je umniejszać. Warto kształtować je tak, by nie było dla niej wykańczające, a dla drugiej osoby blokujące. Tego, że ta osoba współuzależniona była, wspierała, dbała i poświęcała się – odebrać nie chcemy. Jednak pamiętajmy, że nie ma ludzi nieomylnych. Wspierać można nieumiejętnie. Tak jak mówiłyśmy w poprzedniej rozmowie, w relacjach trzeba uważać na egoizm, tj. by pomagać, lecz nie wyręczać, by robić z kimś, ale nie za kogoś, by sobie nie robić dobrze drugą osobą, myśląc, że skoro robię tak dużo, to jestem taka dobra, mam takie dobre intencje i by nie kontrolować.
Patrząc na rodzinę w nurcie systemowym, wiemy, że gdy choruje jedna osoba, to choruje cały system, cała grupa. Wielu parterów osoby chorej uważa, ze to nie oni mają się leczyć, bo przecież, to nie oni piją/biorą…
Zawsze, jeśli jesteśmy w jakiejś relacji, to wszyscy na siebie oddziałujemy. Niezależnie czy z osobą uzależnioną, czy nie, czy chodzi o związek partnerski, relację przyjacielską czy rodzinę. Oczywiście, nikt nie ma obowiązku zmieniania się, jednak jeżeli chce zmienić jakość swojego życia, to zwiększanie swoich kompetencji w komunikacji z drugą osoba, ze sobą, dbanie o dojrzałość emocjonalną i o większa samoświadomość, nie zaszkodzi.
Może być tak, że początkowo dowiadywanie się o sobie, często bardzo trudnych rzeczy, jest kosztowne emocjonalnie i stąd odczuwane jako zagrażające. Przecież, skoro tyle lat żyłam w chaosie, ale tak dobrze mi znanym, to zmiana jest zachwianiem równowagi.
Zgadza się. Stąd tak ważna jest motywacja do przekształcania swojego życia, do korekty. Im większa chęć zmiany, tym jej koszty łatwiej wytrzymać. Każda terapia to są przede wszystkim koszty i nie tylko terapia uzależnienia czy współuzależnienia, po prostu każda terapia.
Każda zmiana.
Tak. Jeżeli chcemy poprawić wygląd ciała, to musimy zapłacić za siłownię, musimy kupić sobie ubranie sportowe, wychodzić z domu i ćwiczyć, męczyć się. Jak ze wszystkim. Nie ma życia bez kosztów. Chęć ucieczki przed kosztami to magiczne myślenie i iluzja. Nie robiąc nic też się ponosi straty, np. koszt niepracowania nad sobą to koszt pozostawania w miejscu. Podjęcie decyzji pracy nad sobą i zaczęcia mówienia o sobie, a nie tylko o osobie uzależnionej i jej chorobie, może wywoływać koszt pod tytułem ,,ale ja nie umiem”, ,,ale ktoś mnie oceni”, ,,co powiedzą inni, jak się dowiedzą, że nie umiem mówić o sobie”, ,,nie mam nic do powiedzenia”, ,,ja siebie nie znam”, ,,kim ja jestem?”. Może to być jak stanięcie przed lustrem, którego nie widziałam przez 20 lat.
Spotkałam się ostatnio ze stwierdzeniem, że osoby, które są mniej świadome, mniej się zastanawiają, mniej wiedzą i widzą, są szczęśliwsze. Jest im w jakiś sposób łatwiej, gdy sobie nie zadają tylu pytań…
Tutaj bym się odwołała do tego, co to znaczy ,,łatwiej”? Jak mierzymy poziom frustracji u jednych i u drugich? Ja się z tym nie zgadzam. Tak samo jak szczęście nie jest zależne od tego, czy jesteśmy w Hollywood, w Indiach czy w Częstochowie, tak samo cierpienie nie jest zależne od tego, czy jesteśmy go świadomi, czy nie. Poziom frustracji przeżywamy podobnie, różnica może być w tym, jak sobie to nazwiemy. Nie jest tak, że człowiek żyjący, może uniknąć cierpienia.
Tak sobie myślałam, ze jeżeli ktoś na mniejszym poziomie świadomości, nie wchodzi w trud poznawania siebie to jest bardziej narażony na popełnianie ciągle tych samych błędów. Jeśli osoba z problemem nadużywania alkoholu zacznie się zmieniać i rozwijać, a jej partner nic nie zrobi dla siebie, to jej poziom frustracji nie ulegnie zmianie.
Absolutnie. Warto spytać – na co ja mam wpływ? Mam wpływ tylko i wyłącznie na siebie. Jeżeli ja nie zmienię podejścia, to nawet gdy partner, kiedyś pijący, stanie się aniołem, i tak mnie będzie drażnić, bo to ja siebie rozdrażniam. To ja patrzę przez takie, a nie inne okulary, stąd to po mojej stronie jest zdjąć te okulary i zacząć bardziej adekwatnie odbierać świat i widzieć go takim, jakim jest. Po mojej stronie jest praca nad tym, żeby nauczyć się inaczej regulować swoimi emocjami, żeby oczyścić ze starych schematów, żeby stać się bardziej adekwatnym, bardziej potrafiącym być tu i teraz. To jest po każdego osobno stronie i nikt nie ma takiej możliwości, żeby sprawić, żebym ja była jakaś przez dłuższy czas, to jest nierealne. Tak samo, jak żadne pieniądze na świecie mnie nie uzdrowią, nie uleczą, tak samo ktoś nie sprawi, ze ja będę szczęśliwa. Oczywiście, chwilowo może tak, bo może będzie haj, ekscytacja i radość, ale na dłuższą metę, to ja przeżywam świat i dalej będę przeżywać tak, jak się kiedyś nauczyłam. Jeżeli się nie oduczę starego sposobu przeżywania życia i siebie w nim, to pojawią się nieprzyjemne w odczuwaniu emocje, czy ten ktoś będzie inny niż był, czy nie.
Pułapka myślenia. Przeświadczenie, że w moim życiu będzie o wiele lepiej, jeśli mój partner przestanie pić.
Takie podchodzenie do życia jest niestety wpisane w tzw. współuzależnienie. To jest oczekiwanie, że coś bądź ktoś na zewnątrz, spowoduje jakąś trwałą we mnie zmianę. Nic bardziej mylnego. Takie oczekiwanie powoduje dużą frustrację i prowadzi do rozczarowań.
Frustracja na wielu poziomach, z wielu różnych powodów, tj. niespełnionych oczekiwań, potrzeb i prawdopodobnie z tej dużej zmiany, na która ktoś nie był gotowy. Osoba współuzależniona mogła nie brać realnie pod uwagę, z czym to się je, że np. osoba po ukończeniu terapii w ośrodku leczenia uzależnień, po roku pracy nad sobą, wraca zupełnie inna. Idealistycznie patrząc zna ona swoje granice i ich pilnuje, jest bardziej asertywna, będzie mówić o swoich uczuciach, emocjach i potrzebach oraz oczekiwaniach. To może być jeszcze bardziej frustrujące.
Warto pamiętać i przemyśleć, bo jak mówiłam, każda praca nad sobą to są zyski, ale i też jakieś koszty.
Koszty mogą być też takie, że ta zdrowiejąca osoba już nie będzie taka bierna, też może czegoś wymagać od partnera, będąc bardziej w kontakcie ze sobą.
No właśnie, taka osoba będzie bardziej asertywna, będzie więcej i bardziej wymagać, nie będzie spolegliwa. To jest trudne też dlatego, że nie będzie już na kogo zwalić wszystkich problemów rodziny. Dodatkowo nie będzie można osiągnąć swoich celów, do których uzależnienie było niezbędne. Często w takiej rodzinie z problemem alkoholowym jest jeden wielki chaos. Z jednej strony ten „niedobry mąż alkoholik” pije i zaniedbuje, ale z drugiej strony na poczuciu winy daje duże kwoty pieniędzy żonie, która na niego krzyczy i wymusza. Można wtedy jednocześnie zagłuszyć wyrzuty sumienia i kupić sobie spokój, komfort dalszego picia. To może mieć wtórny niekorzystny wpływ na finanse tej rodziny, bo w takim chaosie, nie ma wspólnego planowania, wspólnego rozliczenia. Jak się okazuje, gdy ta osoba kiedyś nadużywająca alkoholu zaczyna być bardziej przytomna, bardziej logicznie patrzy i wnika, to rodzi się frustracja, bo ja już nie mogę robić tego, co wcześniej robiłam. Po drugie, spadam z piedestału najmądrzejszego i najlepszego. Po trzecie, zaczynam się kontaktować z informacją, że też mogłam postępować dysfunkcyjnie, niekonstruktywnie i tym przyczyniać się do niekorzystnych decyzji rodzinnych.
Kij ma zawsze dwa końce. Czy jest możliwe odbudowanie zaufania wobec osoby uzależnionej?
Mówi się, że w dobrym małżeństwie naczynia same się zmywają… Zaufanie to jest taka ciekawa cecha, uczucie, które jest wiedzą i wiarą, że czyjeś działania okażą się spójne z naszym życzeniem. Są cienkie granice między zaufaniem a naiwnością, między zaufaniem a kontrolą. Jak się mnie pyta osoba, z którą pracuję, ,,kiedy ja poczuję, że mogę tej osobie zaufać?”, to ja wtedy mówię, że wtedy kiedy poczujesz. To się nie staje z godziny na godzinę albo po takim i takim czasie, ponieważ to jest wynik wspólnej pracy. Zresztą jeżeli ja sobie nie ufam i świat jest złowrogi, to żeby nie wiem jak ktoś się zmienił, ja i tak dalej nie będę ufać. Po obu stronach potrzebna jest praca. Jedna i druga strona musi dojrzeć, musi stać się dorosłą, odpowiedzialną osobą za siebie, której potrzebne jest zaufanie do drugiej osoby, ale nie niezbędne, żeby dobrze się czuć. Tak samo tej drugiej, potrzebne jest, żebyś mi ufała, ale nie jest to niezbędne, żebym wiedział, jak postępować ze swoim uzależnieniem. Często osoby uzależnione w pierwszym etapie szybko chcą odzyskać zaufanie.
Ja tyle zrobiłem, tak się zmieniłem i tyle pracy włożyłem, wiec proszę mnie docenić.
Tylko pytanie, po co jest to całe zaufanie? Do czego to zaufanie? Czasem do tego, żeby znowu robić tamte rzeczy, które się niby zmieniło. Zaufanie czyjeś nie jest do niczego potrzebne. Powiem tak, jak ktoś naprawdę pracuje nad sobą, to jedna i druga strona wypełni się tym zaufaniem w odpowiednim czasie. Niekoniecznie o tym myśląc i czekając, kiedy to spłynie na nas. Żeby mieć zaufanie do drugiej osoby, najpierw trzeba mieć zaufanie do siebie.
Dziękuję za rozmowę.
Pierwsza część cyklu z Anną Prokop: W związku z osobą zdrowiejącą z uzależnienia
Anna Prokop – psycholożka kliniczna, specjalistka terapii uzależnień i współuzależnienia. Zajmuje się terapią indywidualną i grupową DDA/DDD/DDRR, depresjami, nerwicami, stresem, fobiami, uzależnieniami, pracą nad najważniejszymi problemami osobistymi, złagodzeniem objawów, poczuciem własnej wartości, uzyskaniem świadomości siebie, swoich zachowań i emocji. Zawodowo była związana z Centrum Zdrowia Psychicznego Wola-Śródmieście przy ul. Mariańskiej 1 w Warszawie. Aktualnie prowadzi Ogólnopolskie Centrum Psychoterapii i Coachingu.