Uzależnienie od alkoholu często nazywane jest chorobą demokratyczną, co oznacza, że mogą na nią zapaść osoby w różnym wieku, o różnym statusie społecznym, wykonujący różne zawody. Wywiadu udzielił nam Adrian, człowiek, który nieśmiale nazywa siebie „artystą”. Jest uzależniony od alkoholu. Utrzymuje abstynencję od 8 lat. Poznajcie jego historię.
Redakcja: Adrianie, nazywasz się artystą. Czym konkretnie się zajmujesz?
Adrian: Jestem gitarzystą. Długo miałem trudność w nazywaniu siebie w ten sposób. Wydawało mi się, że aby się nazwać artystą, trzeba osiągnąć niesamowicie dużo w tej dziedzinie, jednak nie potrafiłem określić, co konkretnie. Dopiero podczas terapii uświadomiłem sobie, że mam prawo tak się nazywać. Mam własny zespół, zarabiam graniem na życie. Długo na to pracowałem. Jednocześnie muszę przyznać otwarcie, że był okres w moim życiu, kiedy osiągnąłem dno i straciłem wszystko. Musiałem zaczynać wszystko od nowa. Blues i rock lubią się z alkoholem (śmiech).
Opowiesz o tym?
Zaczynając moją historię, muszę wspomnieć o tym, że wychowałem się w rodzinie z problemem alkoholowym. Ojciec pił odkąd pamiętam, i to dużo. Nie był agresywny. Zawsze miał mocną głowę, po terapii wiem, że też na pewno wzrosła mu tolerancja. Ojciec potrafił upić wszystkich sąsiadów, jednocześnie sam stał jeszcze prosto na nogach. Tę predyspozycję niestety po nim odziedziczyłem.
Swoje pierwsze inicjacje pamiętam tak, że gdy ja jeszcze nie czułem upojenia moi koledzy radośnie się już kiwali. Od samego początku piłem więcej niż moi kompani. Miałem wtedy naście lat, a sięgałem po alkohol regularnie. Później Obowiązkowa Służba Wojskowa i tam już sięgnąłem swojej fazy ostrzegawczej w uzależnieniu. Jak wyszedłem z wojska piłem już ciągami, unikałem stałej pracy. Dorabiałem, byle byłoby co wypić i co zjeść. Rodzice zmarli wcześnie, mieszkałem z babcią. Moja kochana babunia miała ze mną skaranie boskie. Martwiła się jak wracałem pijany do domu, jednocześnie zawsze mogłem liczyć na ciepłą jajecznicę i ,,pożyczonych” kilka groszy z pogrożeniem palcem, żebym nie wydał ich na alkohol. Tak mijały lata… Chodziłem na koncerty, grałem na ulicach, poznawałem mnóstwo ludzi… Wydawało mi się, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wolnym. Wydawało mi się wtedy, że ten stan będzie trwał wiecznie. A ja zawsze będę młody i bez ograniczeń. W tym czasie poznałem też Anię, swoją żonę.
Jak się poznaliście?
To niesamowicie romantyczna historia (uśmiecha się). Na jednym z festiwali zobaczyłem ją jak idzie z koleżanką. Miała wtedy na sobie długą, lejącą się spódnicę w kwiaty. Była piękna I jestem przekonany, że takie wrażenie robiła również na innych mężczyznach. Cóż, założyłem się z kumplem o wino, że zostanie moją żoną. Wyśmiał mnie oczywiście. Podbiegłem wtedy do niej i się oświadczyłem; Ania myślała, że postradałem zmysły. Zrobiłem jej wtedy pierścionek z zawleczki i wsunąłem jej na palec. Koleżanka miała niezły ubaw, gdy ja klęczałem przed dziewczyną, której imienia nawet nie znałem. Ania dała mi szansę, spędziliśmy wtedy razem całą noc. Ja grałem jej na gitarze, a ona patrzyła mi głęboko w oczy. Romantyk ze mnie (wybucha śmiechem). W każdym razie, okazało się, że Ania jest z tego samego miasta, więc do domu wróciliśmy razem. Od tamtej pory spotykaliśmy się codziennie.
Na początku piliśmy razem, ale Ania w końcu przestała i prosiła mnie, żebym również nie pił. Nie słuchałem. Nie wyobrażałem sobie życia bez alkoholu. Mimo to oświadczyłem się jej w końcu ,,naprawdę”, babcia dała mi swój pierścionek, bo mnie nawet nie było na niego stać. W każdym razie miała nadzieję, że jak się ożenię to spoważnieję i stanę się odpowiedzialnym facetem.
Babcia miała złudne nadzieje?
Oczywiście. Koszty ślubu pokryli rodzice Ani i muszę wspomnieć, że nie lubili mnie od samego początku. Chyba wyczuli, że przy moim boku ich córka nie zazna poczucia bezpieczeństwa. Ania nalegała, żebym przestał dorabiać graniem i drobnymi pomocami ludziom tylko znalazł stabilną pracę. Poszedłem wtedy pracować do warsztatu samochodowego. Byłem tam niesamowicie nieszczęśliwy, ale praca zapewniała mi komfort picia. Większość piła w trakcie roboty, albo po. Szef wymagał wyłącznie wykonanej roboty, przymykał oko, w jakim byliśmy stanie. Niedługo po zatrudnieniu, Ania wyznała, że jest w ciąży. Płakała bardzo, bo szczerze mówiąc nie planowaliśmy jej tak szybko. Ania myślała o karierze na uczelni, dostała się na doktorat. Czuła, że ciąża krzyżuje jej plany, jednak zdecydowała się urodzić naszą córkę. Nigdy nie byłem bardziej szczęśliwy niż w dniu
kiedy urodziła się Adrianna! Imię dostała oczywiście po mnie.
Jak się sprawdziłeś w roli ojca?
Szczerze mówiąc, zawaliłem jako ojciec. Bo jaki może być ojciec, który po pracy jest codziennie napity? Młoda rosła, Ania była coraz bardziej zła i sfrustrowana. Nie dziwię jej się wcale, czuła się bardzo samotna. Pomagała jej matka, opiekowała się Adrianną, kiedy Ania wróciła do pracy i spędzała dnie na uczelni. Ania to uparta kobieta, z perspektywy czasu cieszę się, że zadbała o siebie i powróciła od tego, co kochała. Kiedyś to było powodem do awantur, teraz odmieniłem swoje myślenie. Pamiętam, że jednym z pierwszych słów wypowiedzianych przez moją córkę było ,,piwo”. Chwaliłem się tym na lewo i prawo, teraz na samą myśl odczuwam zażenowanie. Z każdym miesiącem oddalaliśmy się od siebie z żoną, nawet nie zauważyłem, kiedy przestaliśmy się do siebie
odzywać.
Co było dalej?
Było błaganie i proszenie, ostatecznie skończyło się straszeniem rozwodem. Bałem się, że może to zrobić naprawdę. Zaszyłem się wtedy na rok. Później na kolejny rok, ale zawsze kiedy kończył się ten czas wracałem do ciągów picia. Ania już czuła się w tym wszystkim bezradna. Snuła się wtedy bez życia po domu, zauważyłem jak uchodzi z niej energia. W końcu diagnoza zwaliła mnie z nóg. Rak piersi. Do tej pory dławi mnie na samo wspomnienie. Paradoksalnie, chociaż mało jej to okazywałem, była dla mnie niesamowicie ważna. Przede wszystkim kochałem ją.
Przestałeś wtedy pić?
Nie przestałbym, gdyby nie pomoc teściów. Okazali mi mnóstwo serca. Teściowa zaopiekowała się naszą córką, gdy Ania chorowała, a teść odwiózł mnie na detoks mówiąc ze łzami w oczach „synu, to twoja ostatnia szansa. Jeśli ją zmarnujesz, więcej nie będzie”. W każdym razie podszedłem do tego na poważnie. Przeszedłem detoksykację, a później terapię w ośrodku zamkniętym. Ja trzeźwiałem, a Ania powoli wygrywała z chorobą. Po wyjściu z ośrodka było mi ciężko odnaleźć się w rzeczywistości. Musiałem się zająć Adrianną, zastąpić teściową. Jednocześnie pomagałem Ani w codziennych czynnościach. Odczuwałem wtedy głód codziennie, ale poradziłem sobie. Każdego dnia powtarzałem sobie jak mantrę ,,dzisiaj jestem trzeźwy”. I byłem.
Od tamtej pory nie wróciłeś do picia?
Nie. Miałem kilka nawrotów, które wyłapałem i udało się uniknąć najgorszego. Gdy Ania wyzdrowiała, zacząłem zajmować się muzyką na poważnie. Musiałem zmienić otoczenie, pracę, nie mogłem narażać się na wyzwalacze jakie odczuwałem w poprzedniej. Postawiłem na swoje zasoby, zacząłem grać i pracować jednocześnie jako nauczyciel gry na gitarze. Szybko znalazłem klientów, zarówno dzieci, jak i dorosłych. Ale nie mogę ukrywać, że najwierniejszą moją uczennicą jest moja córka. Ostatnio mieliśmy występ w jej szkole, byłem z niej taki dumny… Ona z siebie też, w końcu dzięki temu dostała szóstkę z muzyki (śmieje się).
Jak dzisiaj wygląda Twoja relacja z żoną?
Nie ma już między nami napięcia. Mój alkoholizm, jej choroba, sprawiły, że oboje jesteśmy kompletnie innymi ludźmi. Proszę sobie wyobrazić, że przewartościowaliśmy swoje całe życie. Kiedyś Ania powiedziała mi coś, co poruszyło mnie do łez. Powiedziała mi, że to może dzięki jej chorobie ja mogłem wyjść ze swojej. Czuję, że to prawda chociaż jednocześnie ubolewam, że moja kochana żona musiała doświadczyć takiego cierpienia.
Gdybyś mógł spotkać się ze swoim młodszym JA, co byś mu powiedział?
Cokolwiek bym mu nie powiedział, on i tak by nie posłuchał. Byłem niesamowicie niepokorny. W każdym razie na pewno bym powiedział, że życie jest piękne na trzeźwo. A prawdziwa wolność to brak uwikłania w uzależnienie. Prawdziwa wolność, to brak przymusu sięgania po coś, co niszczy i zabija…
Dziękuję za rozmowę.
Dodaj komentarz