Mateusz ma 35 lat. Nie pije, odkąd skończył 30. Jest młodym mężczyzną, jednak jak sam przyznaje, nie pamięta czasów, w których nie pił. Po pięciu latach w trzeźwości stwierdza, że ma poczucie, że życie dopiero się zaczyna.
Młodość w oparach wódki
Mateusz jako dziecko miał dobrą rodzinę i dom. Był jedynakiem, oczkiem w głowie mamy i dumą ojca. To dzięki jego zdolnościom plastycznym – poza tym, że jako chłopiec świetnie radził sobie w szkole – potrafił realizować się w tym, co go pasjonowało. Ponadto, miał wielu przyjaciół, był blisko z rodziną.
– Pić zacząłem dla szpanu, nie miałem innych powodów. Wychowałem się w dużym mieście, chodziłem do bardzo dobrych szkół. Tutaj bycie kujonem nie było dobrze widziane. Wolałem być w grupie najzdolniejszych i najbardziej wyluzowanych – opowiada Mateusz. Swoją pierwszą inicjację alkoholową datuje na 14. rok życia.
– Od samego początku po alkoholu czułem się królem życia. Miałem tego pecha, że im więcej piłem, tym bardziej czułem się nieśmiertelny. Wszyscy odpadali, a ja mogłem tańczyć dalej. Uwielbiałem po imprezie chodzić po mieście i słuchać muzyki, a potem na kacu świetnie szło mi malowanie. Nie było minusów – mówi Mateusz.
Z czasem alkohol stał się jego towarzyszem. – W liceum zaczęły się moje epizody depresji. Trudno jest mi powiedzieć, czy to było pokłosie picia, czy osobna historia. Nie wiem dokładnie, kiedy się uzależniłem, ale wiem, że wtedy wspomagałem się alkoholem na okrągło. Piłem, by mieć odwagę iść do szkoły. Później, w okolicach matury, piłem przed każdą randką – wspomina.
Jednym z najważniejszych wydarzeń młodzieńczych lat dla Mateusza było rozstanie z pierwszą dziewczyną. – Z jej perspektywy to było normalne rozstanie, dla mnie – naprawdę wielki przełom i dramat. Dopiero trzeźwiejąc, doszedłem do wniosku, że koniec tamtego związku to była wina mojego picia. Ona zachowywała się zwyczajnie, do swoich sukcesów i porażek podchodziła ze zdrowym dystansem. Ja przeciwnie. Byłem nadwrażliwy i nie mogłem sobie z tym poradzić. Każda nasza kłótnia była powodem do zapicia, każda impreza i każdy seks musiał kończyć się „fajerwerkami”. Nie mogła tego wytrzymać, więc mnie rzuciła. Dopiero teraz to rozumiem – opowiada Mateusz.
Kolejne lata były równią pochyłą. Studia, które wybrał Mateusz, okazały się mało wymagające, jeśli chodzi o dyscyplinę. Nauka, mimo niemal codziennego picia, szła mu dobrze. Na tle innych studentów życie Mateusza nie było wyjątkowe. Usiane imprezami, epizodami miłosnymi, pełne beztroski. Mateusz niezauważenie zbliżył się do momentu, w którym bez piwa nie zaczynał dnia, a brak możliwości picia powodował, że dostawał ataków paniki.
Najtrudniejszy… trzeci krok
– Pierwszy raz pomyślałem o niepiciu i jakimś leczeniu jeszcze na studiach. Nie pamiętam, dlaczego zacząłem o tym myśleć, ale pamiętam, że naczytałem się jakichś forów internetowych i przeraziłem się, że te historie są o mnie. Znalazłem gdzieś w sieci poradę, by prowadzić dzienniki picia i tak zrobiłem – opowiada Mateusz.
Dzienników picia prowadził wiele, każda próba okazywała się „słomianym zapałem”. Po obronie pracy magisterskiej Mateusz nie szukał pracy. Tak zorganizował sobie życie, by żyć na koszt rodziców i hojnych babć. Bał się zderzenia z rzeczywistością. Jednak jego przepijanie pieniędzy i ciągłe zadłużanie się na drobne kwoty spowodowało, że rodzina straciła cierpliwość i odcięła Mateuszowi przypływy gotówki. Był zdany sam na siebie.
– Trochę mnie to otrzeźwiło i zacząłem chodzić na spotkania AA. Czułem się tam fatalnie. Wszyscy byli dla mnie jakimiś nawiedzonymi ludźmi, za nic nie mogłem się z nimi utożsamić. Poszedłem wtedy pierwszy raz do poradni leczenia uzależnień w mojej dzielnicy. Tam zostałem przyjęty przez terapeutę z wieloletnim stażem, który wypytał mnie o wszystko i powiedział, że nie nadaję się na terapię. Według niego miałem złą motywację. Miał rację. Nie byłem gotowy, by przestać pić – mówi Mateusz.
Ostatni okres picia Mateusza był w jego opinii serią porażek. – Bardzo szybko toczyłem się w dół. Z miesiąca na miesiąc miałem coraz większe problemy finansowe, zdrowotne, coraz więcej miałem wpadek typu zasypianie na przystanku autobusowym, kilka razy zostałem pobity, wielokrotnie nie panowałem nad swoją fizjologią, nawet jak nie byłem pijany. W pracy nikt się mną nie przejmował. Pilnowano jedynie, bym nie zawalał i przydzielano do mało odpowiedzialnych zadań.
Przez wiele lat Mateuszowi nie udało się stworzyć trwałego związku. Każdy kończył się, kiedy mijała faza pierwszej fascynacji. Wiele zmieniło się, gdy Mateusz poznał Paulinę. – To była dziewczyna, na której naprawdę mi zależało. Poza tym miłość pojawiła się, kiedy docierało do mnie ze zdwojoną mocą, że moje życie jest fatalne. Miałem coraz więcej kłopotów, których nie ogarniałem z dnia na dzień. Byłem w totalnym dołku, nie miałem kontaktu z rodzicami, czułem, że ludzie z pracy mną pomiatają. Moje picie było już dość uświadomionym problemem, jednak nie miałem jednoznacznego powodu, by przestać pić. Fakt, że Paulina się mną zainteresowała i jej na mnie zależało było dla mnie potwierdzeniem, że jednak coś znaczę – opowiada Mateusz.
Jednak po kilku miesiącach dziewczyna zorientowała się, że styl życia Mateusza nie jest po prostu jedną wielką imprezą, lecz farsą, którą rządzi alkohol. Paulina – po kolejnej sytuacji, w której Mateusz nie panował nad słowami i czynami przez to, jak bardzo był pijany – skontaktowała się z rodzicami Mateusza. Wtedy oni potwierdzili jej obawy, że mężczyzna jest uzależniony od alkoholu, dlatego od lat nie mają z nim kontaktu. Wspólnie podjęli interwencję.
– Rodzice zaprosili mnie na spotkanie, na którym była też Paulina i moje babcie. Wszyscy postawili mnie pod ścianą i powiedzieli, że jeśli nie zacznę się leczyć, żadne z nich więcej się do mnie nie odezwie. Wymienili szereg moich błędów i strat, jakie poniosłem z ich perspektywy w wyniku picia. Byłem w szoku i byłem wściekły. Chciałem pić dalej i nie mogłem. Po tym spotkaniu alkohol nie smakował już tak samo. Ostatni ciąg trwał prawie tydzień. Kiedy znowu obudziłem się w brudnym mieszkaniu, sam, bez pieniędzy i zorientowałem się, że nawet nie mam do kogo zadzwonić poza kumplami od picia, pojechałem prosto do poradni.
Życie w trzeźwości
Pierwsze miesiące trzeźwości okazały się dla Mateusza wielkim wysiłkiem. – Miałem depresję, nawet zgodzono się przepisać mi leki, chodziłem wściekły, nie mogłem spać, miałem ataki wilczego apetytu. Paulina w tym samym czasie chodziła na swoją terapię. Każde z nas żyło swoim własnym życiem. Przez pierwszy rok bardziej sobie przeszkadzaliśmy, niż pomagaliśmy – mówi Mateusz.
Z czasem nie było między nimi lepiej, jednak Mateusz wychodził na prostą. – Zrobiłem wszystko, jak powinienem. W pracy przyznałem się do choroby i szefowie zgodzili się na kilkumiesięczne L4, bym mógł brać udział w terapii dziennej. Dosyć szybko zacząłem odczuwać pozytywne efekty tych kilku dobrych decyzji. Choć rozstaliśmy się z Pauliną, to nie była już wina picia lub niepicia. Po prostu ten związek był za trudny, by mógł trwać. To była jedna z decyzji, którą podjąłem jako człowiek trzeźwy i choć cierpiałem, to czułem, że tak to w życiu powinno wyglądać – wyjaśnia.
Każde kolejne zdarzenie, które było konsekwencją trzeźwości, było dla Mateusza bardzo cenne. – Mimo że dziś jestem sam i nie mam wymarzonej pracy, czuję, że panuję nad swoim życiem. Nie piję od pięciu lat i już nie myślę o alkoholu codziennie. Wciąż przypominają mi się różne sytuacje z czasów, w których piłem, zdarza się to niespodziewanie i wtedy trudno jest mi sobie poradzić z tymi emocjami i obrazami. Nie zawsze mi się to udaje od razu, czasem trwa po kilka tygodni, a kończy się np. wybuchem złości. Czasem życie mnie zaskakuje i czuję się jakbym miał 16 lat. Jednak nie piję i nie myślę o piciu. Nie zawsze czuję się bezpiecznie, ale czuję wielką ulgę, że potrafię żyć inaczej niż kilka lat temu.
* Imiona bohaterów zostały zmienione.
Jestem alkoholikiem wyzwolonym z nałogu i nie pijącym od 23 lat . Jest t o Moje drugie życie w spokoju , szczęściu , lepszym zdrowiu i szczęśliwą rodziną . Do Mojej trzeżwości dużą alternatywą jest chodzenie po górach , ta cisza i spokój koi Moje nerwy , jest czas żeby porozmawiać z samym sobą i swoim sumieniem oraz kontakt mentalny z Siłą Wyższą jak kolwiek Ją pojmujemy w moim przypadku jest to Bóg . Jednocześnie chcę zaznaczyć że treżwienie bez terapii nie ma sensu przynajmniej ta było w Moim przypadku , kilkakrotne próby w ciągu 40 lat pici nie dały rezultatu . Dopiero terapia i mitingi w Wojewódzkiej Poradni Uzależnień w Bydgoszczy przyniosły rezultat i nowe życie do tej pory . Serdeczne podziękowania do mojej terapeutki pani Mari Wojciechowskiej .Pozdrawiam wszystkich niepijących a zmagającym z nałogiem życzę dużo siły i wytrwałości , czeka na Was i wasze rodziny nowe życie . POWODZENIA