„Palec zanurzony w kieliszku ku uciesze gawiedzi, 13 lat – piwo z wujkiem, 14 lat – wino z kolegami, 15 lat – 2 wina w ciągu 2 godzin w oparach dymu papierosowego. To moje wspomnienia z dzieciństwa” – pisze Jerzy, który postanowił w przestrzeni publicznej podzielić się swoją historią. Uzależnienie od alkoholu sprawiło, że stał się kimś, kim nigdy nie chciał być, lecz udało mu się odzyskać własne życia. To historia, która niesie nadzieję.
Wspomnienia i wnioski Jerzy spisał i opublikował na stronie alkoholik.org. Za jego zgodą przedstawiamy historię choroby, w której jest wiele mroku, ale i światła.
Dzieciństwo
W otoczeniu Jerzego od samego początku alkohol po prostu był, a w domu rodzinnym było go za dużo. Szczególnie przykre wspomnienia wiążą się z piciem ojca, który często nie potrafił powiedzieć „dość”. Jerzy jako chłopak nie stronił od alkoholu. Przeciwnie. Pod koniec szkoły podstawowej zabawa była dla niego priorytetem. „Porzucił Boga i zaczął wagarować”.
Po skończonej podstawówce wybrał 3-letnią szkołę zawodową. Sam przyznaje, że zależało mu tylko na tym, by szybko zarobić i mieć własne pieniądze. To się udało, lecz swoje zarobki Jerzy przeznaczał na alkohol, papierosy i zabawę. „Dzisiaj wiem, że już wtedy miałem problem, którego ani ja ani nikt z otoczenia nie widział. Wciąż dokonywałem złych wyborów. Już wtedy odrzuciłem cały system wartości i robiłem wiele złych rzeczy” – pisze Jerzy.
Rodzina zmobilizowała go, by skończył szkołę i pomogła mu znaleźć pierwszą pracę. Jednak to nie stało na przeszkodzie, by nałóg się rozwijał. Jerzy pił codziennie, także w pracy. Choć był na rauszu, prowadził auto. Uwagi innych na nic się zdały – Jerzy zaczął ukrywać, ile pije, lecz stawało się to coraz trudniejsze. Wspomina, że o jeździe po pijanemu w firmie, w której pracował, napisały nawet gazety…
Praca, miłość i alkohol
„To cud, że nie skończyłem wojska w więzieniu. (…) Jak wiele razy, ktoś nade mną czuwał i dbał. Wtedy tego nie widziałem” – w ten sposób Jerzy podsumowuje swoją służbę. Wówczas miał dopiero 19 lat, lecz gdy „odbębnił” swoje i wrócił do dawnej rzeczywistości, spotkało go pasmo rozczarowań.
„Uważałem się za najlepszego fachowca, najlepszego przyjaciela, byłem najlepszy. Dziś wiem, dlaczego wszyscy unikali mnie. Wtedy się oszukiwałem. To były czasy, w których na całego zacząłem żyć w świecie fantazji i iluzji. Doskonale manipulowałem nie tylko wszystkimi wokół, ale także (a może przede wszystkim) samym sobą” – pisze Jerzy. Wyznaje, że tylko oszukiwanie samego siebie pozwalało mu żyć w spokoju, pozwalało mu pić dalej. Winą zawsze obarczał kogoś innego.
Tracił kolejne prace, zawodził kolejne osoby, a swoją obecną żonę oszukiwał. Choć poznał ją, gdy był na życiowym rauszu, ukrywał przed nią nałóg. Gdy się oświadczył, zgodziła się i aby wszystko się udało, Jerzemu pomogli rodzice. Spłacili za niego dług i na chwilę kryzys został zażegnany. Jerzy został tatą, przez jakiś czas wszystko było w porządku, poza tym, że pod spodem nadal skrywany był „wielki problem”.
Jerzy pracował za granicą. Wyjeżdżał, więc żona nie mogła go obserwować. Pił po pracy, a z czasem również w jej trakcie. Właściwie nie trzeźwiał. Zaczął sobie zdawać sprawę, że ma problem. Wtedy padały pierwsze obietnice przed lustrem – dziś nie piję. Obietnice, których nie udawało się dotrzymać.
W końcu Jerzy stracił pracę i nie udało mu się zdobyć kolejnej – pracodawcy wiedzieli, jaki ma problem. Postanowił działać na własną rękę i choć na początku się udawało, choroba alkoholowa szybko zawładnęła sytuacją. Jerzy został na lodzie wciąż okłamując się, że to inni są przewrażliwieni, a z nim wszystko jest w porządku. W końcu każdy może sobie od czasu do czasu zrobić drinka…
Upadek
„Było coraz gorzej. Ludzie zaczęli odchodzić, a ja topiłem smutki. I ten strach, wszechobecny strach. Bałem się wyjść do pracy, ale bałem się też zostać w domu. Bałem się odebrać telefon, ale bałem się też nie podnieść słuchawki. Coraz częściej chciałem popełnić samobójstwo. Pamiętam, jak siedziałem na barierce balkonu na 7 piętrze i zastanawiałem się – skoczyć czy nie. (…) Użalałem się nad sobą, jaką mam złą żonę, jaki jestem biedny, jak jest mi ciężko i źle. Najmniejsze codzienne problemy urastały do rangi katastrofy. Nie radziłem sobie z niczym. Doszły do tego domowe konflikty, żona przeszkadzała mi w piciu, a dla mnie nadal nie liczyło się nic. Ani ona, ani dom, ani dzieci. Tylko to, czy mogę pić (…) Wiele jeszcze musiałem nawywijać i wielu ludzi skrzywdzić, by osiągnąć swoje dno”.
Kiedy pierwszy raz Jerzy sięgnął po pomoc, skierował się do psychiatry z powodu stanów depresyjnych. Był przekonany, że to przez nie musi pić. Dziś już wie, że było odwrotnie. To alkohol sprawiał, że miał nowe problemy, a on czuł się coraz gorzej i brnął, pił dalej.
W wieku 35 lat, zmuszony przez rodzinę i żonę, trafił do ośrodka leczenia uzależnień. Jak opisuje, do tej pory „udało mu się” zniszczyć wszystko, co miał. Ogromne długi, sprawa rozwodowa na włosku, sprawa o alimenty w toku, wyrok w zawieszeniu… „Nie potrafiłem żyć na trzeźwo, ale nie potrafiłem już żyć zamroczony” – pisze po latach Jerzy.
Droga do trzeźwości
Pierwsze chwile trzeźwości nadeszły po 10 dniach detoksykacji i 6 tygodniach terapii. Wówczas zauważył, że z jego piciem jest coś nie tak. „Zaczął docierać do mnie bezmiar zniszczeń, jakie zrobiłem” – wspomina Jerzy.
Żona Jerzego dała mu szansę, pozwoliła wrócić i zacząć od nowa. Jerzy korzystał z pomocy AA oraz chodził na terapię pogłębioną. „Niestety dzisiaj wiem, że to były tylko pozory. Udawałem, że coś ze sobą robię, aby wszyscy widzieli jaki jestem fajny, jak się staram. Ale ja bardzo chciałem pić, tylko bałem się sam przed sobą do tego przyznać. Trwało to pół roku. Kolejne 6 miesięcy życia, w których mój sposób myślenia nie różnił się od tego z czasów picia…”.
Jerzy był „suchy”, nie trzeźwy, i zetknął się z tym, jak bardzo zniszczone są jego relacje z rodziną. Jak bardzo boli utrata zaufania ze strony żony i dzieci. „To było tak dotkliwe doświadczenie, że zrozumiałem, że jestem chory, że z alkoholem nie mam szans. Kiedyś usłyszałem porównanie, że to tak, jakbym wychodził na ring z Tysonem – po pierwszym ciosie, tracę przytomność. To powinno czegoś uczyć. Ale nie, gdy jest się alkoholikiem… Wtedy wychodzisz kolejny raz na ring i kolejny, aż w końcu walka kończy się śmiercią”.
Po ostatnim zapiciu Jerzy uświadomił sobie, że jest bezsilny. To udowodniło mu, że nie potrafi kierować własnym życiem. Wówczas ponownie zwrócił się po pomoc do wspólnoty AA. Wiedział, że sam nie da rady, że jest zbyt zakłamany. „Dzisiaj jestem wdzięczny Bogu za to zapicie. Im później by się to stało, tym konsekwencje byłby większe. To było moje przysłowiowe dno” – wyznaje Jerzy.
Dodaje, że jest wdzięczny Bogu również za to, że postawił tę, a nie inną kobietę na jego drodze. Przy niej Jerzy czuje się kochany, z nią jest szczęśliwy. „Alkoholizm to choroba duszy i ciała, pustoszy i niszczy wszystko, co ma dla nas jakąkolwiek wartość” – pisze Jerzy i dodaje, że to mimo wszystko nie alkohol wybiera, lecz człowiek, dlatego człowiek musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Nie za karę, przeciwnie – dlatego, że każdy człowiek jest wart tego, by o siebie dbać i walczyć o swoje dobro.
Fot. ari susanto, Unsplash.com