Nigdy nie poznała smaku beztroskiego dzieciństwa. Ze smutnym uśmiechem mówi, że musiała urodzić się dorosła. Jej rodzice są uzależnieni od alkoholu. Dziś Milena ma 30 lat i po raz pierwszy czuje się wolna.
Mała-dorosła
Milena ma trudność z opowiadaniem o tym, jak wyglądało jej dzieciństwo. – W moim domu pił nie tylko tata, ale też mama. Mama czasami nawet więcej – mówi 30-latka. – Pamiętam, że jako małe dziecko dużo jeździłam na wakacje do rodziny na wsi i że kiedy to się kończyło, nie chciałam wracać. Pamiętam niezwykłą samotność i strach. Nigdy nie wstydziłam się za swoich rodziców, raczej bałam się, że ich stracę, bo interesowała się mną opieka społeczna.
Kiedy Milena miała 9 lat, urodził się jej brat, Robert. – Nie wiem, czy mama piła w ciąży, nie pamiętam. Robert urodził się zdrowy. Na pewno nie karmiła go piersią, bo od razu po porodzie zaczęła pić. To ja byłam jego opiekunką, wstawałam w nocy, kołyska stała przy moim biurku, kiedy odrabiałam lekcje. Uwielbiałam to, ale o niego bałam się jeszcze bardziej – opowiada Milena.
9-letnia wówczas Milena czuła się w pełni odpowiedzialna za brata. To ona dbała, by miał co jeść, a nie zawsze było to łatwe. – Nie pamiętam dokładnie, jak to było, ale na pewno pomagały mi sąsiadki. One chodziły po mleko dla Roberta, pożyczały mi pieniądze. Pamiętam, że jak byłam starsza, to kradłam pieniądze rodzicom, jak spali, żeby mieć na jedzenie dla nas. Wtedy wychodziliśmy razem niby na dwór, małego zostawiałam z sąsiadką, a sama szłam na zakupy. Robert miał wtedy rok, może dwa. Potem chodził wszędzie ze mną. Zabierałam go wszędzie, gdzie się dało.
Rodzice Mileny i Roberta nigdy nie byli agresywni. Milena określa ich „nieobecnymi”. – Po alkoholu głównie spali. Zdarzało się, że robili bałagan, ale mama sprzątała na kacu. Zawsze brakowało jedzenia i mieliśmy kłopoty z niezapłaconym czynszem. Mama nigdy nie pracowała, jest na rencie. Tata łapał prace fizyczne na miesiąc, dwa, potem je tracił, pieniądze głównie przepijali, a jak trzeba było spłacić długo, sprzedawali coś.
Sytuacją Mileny i Roberta nadal interesowała się opieka społeczna. – Nie wiem dokładnie, jak to się stało, że nie straciłam Roberta. Myślę, że pomogły w tym sąsiadki. Mieszkamy w małym mieście, więc może się znały z paniami z opieki? Nie wiem, ale sąsiadki pomagały mi na każdym kroku. Gdyby nie one, nigdy bym sobie nie poradziła. To one przynosiły mi ubrania dla brata, nie wiem skąd. Używane – opowiada Milena.
Jako młoda dziewczyna czuła się odpowiedzialna za wszystko – czy jej brat ma w czym chodzić, czy jest głodny, czy ma podręczniki do szkoły… – Nie byłam w stanie wyprowadzić się z domu, póki mój brat wciąż mieszkał z rodzicami. Mimo że mogłam, pilnowałam brata do samej matury. Teraz zacznie trzeci rok studiów, mieszka w Krakowie. Kiedy on się wyprowadził, wyprowadziłam się i ja – do narzeczonego – mówi Milena.
Rodzice Mileny piją bez przerwy do dziś. – Aktualnie są na etapie pozbywania się rzeczy z mieszkania. Tata jest już na dnie, mama poważnie choruje. Bywam w ich mieszkaniu, sprzątam im, bo mi wstyd przed sąsiadami. Mieszkają w bloku, zapachy się niosą… Nie mam złudzeń, wiem, że wszyscy wiedzą, że moi rodzice piją. Sąsiedzi to tacy mili ludzie. Młodzi, z dziećmi, inni to te sąsiadki, które mi pomagały. Czuję się zobowiązana ich odciążyć od tego, co robią moi rodzice – mówi Milena.
W pracy kierowniczka, w domu bezbronna dziewczynka
30-latka ma kierownicze stanowisko w dużym banku. Jest zaręczona, w związku od 3 lat. Za rok wychodzi za mąż. – Myślę, że moi rodzice o tym nie wiedzą. To znaczy, mówiłam im, jednak kilka razy już o tym zapomnieli. Mój narzeczony powiedział, że ich nie zaprosimy i dojrzewam do tego, by się z nim zgodzić. Z mojej rodziny będzie tylko Robert – komentuje Milena.
Zawodowo idzie jej świetnie. Jest zorganizowana, niczego nie odkłada na później, jest ambitna i nie pozwala sobie na dni słabości, nie boi się wyzwań i nie wie, co to stres. Na studiach też szło gładko. Gorzej w życiu osobistym. – Mój pierwszy chłopak traktował mnie jak zabawkę. Byłam idealnym wyborem – zaprogramowana na potrzeby innych, niewymagająca niczego dla siebie. Przezroczysta, potulna. On to wykorzystywał. Brał, ile się dało, stawiał żądania, a potem mnie poniżał. Sam mnie rzucił – powiedział, że mu się znudziłam. Traktował mnie jak śmiecia, a ja umierałam z tęsknoty – opowiada Milena.
Potem wchodziła w krótkie, podobne związki. – Każdemu usługiwałam i nie dostawałam nic w zamian. Nie dbałam nawet o swoje pieniądze. Zależało mi tylko na tym, by mój facet nie pił. Jeśli był trzeźwy, był ideałem. Mogłam prać, sprzątać, zarabiać, gotować, organizować codzienność, byleby on był trzeźwy i mnie nie zostawił. Każdy z nich mnie rzucał – kwituje Milena.
Obecnego narzeczonego poznała w pracy. Dziś mówi, że sobie ją „wychodził”. – To był kolega, na którego nie zwracałam uwagi. Był miły, proponował różne wyjścia – na kawę, raz zabrał mnie na wycieczkę motorem. Niczego ode mnie nie chciał, raczej dawał. Czułam się przy nim wyjątkowo, ale nieswojo. Raz chciał mnie pocałować, ale uciekłam. Byłam spięta, cała się trzęsłam, nie miałam pojęcia, co się dzieje, co czuję, czego chcę. Wtedy Michał powiedział mi, że domyśla się, jaki mam kłopot. Powiedział, że też jest z rodziny alkoholowej – opowiada Milena.
W rodzinie Michała pił tylko ojciec, a on musiał go zastąpić, bo był najstarszy z rodzeństwa. – Jego mama była bardzo świadomą kobietą i powiedziała, żeby poszukał pomocy u psychologa. Michał ma za sobą terapię DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików – przyp. red.), wciąż czasem chodzi na spotkania grupowe – wyjaśnia Milena. To właśnie jej narzeczony namówił ją na wizytę w poradni.
Koniec samotności, początek wolności
– Kiedy poszłam pierwszy raz na grupowe spotkanie DDA nie odezwałam się ani słowem. Umierałam ze wstydu i czułam, że tam nie pasuję. Poza tym nie miałam pojęcia, co mam mówić. Zdałam sobie sprawę, że nie wiem, co czuję, nie wiem, jakie są moje potrzeby, nawet nie umiem tego nazwać. Kiedy zaczynałam mówić o swoich potrzebach, mówiłam o tym, co mogę zrobić dla kogoś – opowiada 30-latka.
Milena dała szansę Michałowi, gdy była już w toku terapii. – Nie był to zryw uczuć jak w poprzednich przypadkach. Bardzo się bałam, że jak nazwę Michała swoich chłopakiem, to znów wejdę w tryb usługiwania. Ale dałam sobie szansę. Michał od początku traktował mnie z ogromnym szacunkiem, nigdy nie naciskał. Przekonywałam się do niego z każdym kolejnym miesiącem. Teraz widzę, że chyba tylko on mógł to znieść – śmieje się Milena i wyjaśnia, że chodzi o jej proces zdrowienia. – Byłam bardzo zamknięta w sobie, a on był bardzo cierpliwy, ale chyba tylko on, po tym, co sam przeszedł, mógł to zrozumieć.
Teraz Milena jest pod opieką psychologa. – Mam kłopoty z komunikacją, otwieraniem się. Za każdym razem, gdy przychodzą jakieś silne emocje, które chciałabym przeżywać całą sobą, one zostają jakby za szybą. Mam zablokowaną radość życia, czerpanie z niego garściami. Chcę się cieszyć i nie umiem. W przypadku trudnych uczuć ciągle wydaje mi się, że zostanę niezrozumiana i zapominam, że inni muszą wiedzieć, co czuję, żeby móc ze mną budować relacje. Tego wszystkiego dopiero się uczę, ale i tak są momenty, w których czuję się cudownie wolna. To jest, wtedy gdy uda mi się trafnie nazwać uczucia, poznać ich źródło i o tym powiedzieć na głos. Samo to mi daje wielką wolność.
Jej zdaniem terapia to jedyny sposób, by po tak trudnym dzieciństwie, spędzonym w roli małego-dorosłego, przestać czuć samotność i izolację. – Najlepszy partner nie daje tego, co grupa. Przeżycia innych, ich akceptacja i sama świadomość tego, że inni mają tak samo, bardzo wiele daje. Przestajesz się wstydzić i dociera do ciebie, że twoja historia jest jak kopiuj-wklej życia innych ludzi… To bardzo uwalniające.
Fot: Anthony Tran, Unsplash.com
Dodaj komentarz