„Moje dzieciństwo i młodość to życie za kratą, za przezroczystą pleksą, za którą był normalny, beztroski świat rówieśników. Ja byłem po drugiej stronie. Nie mogłem go dosięgnąć, dotknąć. Wejść do jego wnętrza. Jak dorosłem wyparłem wiele, bardzo wiele z pamięci. Ale powracały wspomnienia i koszmary. Gigantyczny żal, że nie zaznałem odrobiny ciepła, że zawsze musiałem walczyć. To mnie jednak również wzmacniało. Nie było problemu, którego bym się bał.” – tak o swojej przeszłości mówi bohater poniższej historii, która – choć wydarzyła się lata temu – nadal sprawia ból i cierpienie.
1
Słyszę kszyk. Jest coraz bardziej przeraźliwy. Wreszcie mnie znalazł. Dopadł. Gdzie jesteś k..wa, gdzie się ukrywasz? Białe, rozwichrzone włosy i ten ogromny obłęd w oczach. Twarz wykrzywiona w grymasie gniewu i pięści gotowe do bicia. Strach ogarnia całe ciało, paraliżuje. Budzę się zlany potem. Żona uspokaja. Pyta „co się stało?”. Nie potrafię odpowiedzieć. To zbyt realne. Zbyt prawdziwe. Po dłuższej chwili uświadamiam sobie, że to to tylko sen, jeden z wielu po latach przypomina, że moje dzieciństwo i młodość to nie film, tylko tragiczna rzeczywistość.
Ojciec, tata, którego tak kochałem, pił. Nałogowo. Czasami dzień w dzień. Pił, bo jego ojciec również pił. Ale ojciec wszczynał awantury. Był nieopanowany. Przeżył kilka lat komunistycznego więzienia za walkę z ustrojem. Wyszedł na wolność, zabierając ze sobą traumę i niezrównoważenie psychiczne. Ożenił się z moją mamą. Osiem lat starszą kobietą, już wtedy chorującą na gruźlicę. Nigdy o tym nie mówił, o mojej mamie też nie.
Kiedy nie pił, był dobry. Ale to były ulotne chwile. Później już nie. Pod naciskiem macochy zmienił się dla mnie w potwora. Wiedziała co robi. Manipulowała, aby ochronić siebie i swoje dzieci. Była silna psychicznie. Zdominowała go. Czasami czułem, że był zagubiony. Było mi go żal. Byłem cholernym buforem.
2
Inna scena. Mam niecałe cztery lata. Stoję przy trumnie, w której jest moja mama. Nie widzę jej twarzy tylko grube, rowkowane pończochy w czarnych półbutach. Zapach butów będzie mi towarzyszył przez lata. Taki skarb zamknięty w sanktuarium mojego serca. Rodzaj depozytu, jak urwane wspomnienia matczynej twarzy i uśmiechu. Kilku zapamiętanych słów i sceny, w której mama leży na łóżku. Jest bardzo chora. Nic nie rozumiem, tylko niesamowicie się boję. Czuję, że coś strasznego się wydarzy. Wiem, że to będzie koniec, jakiś niewytłumaczalny koniec tego co jest, że później będzie już tylko źle.
Takich tragicznych, bolesnych scen jest wiele. Setki, tysiące. Zapamiętanych i spychanych na margines świadomości i pamięci. Ale one powracają, jak upiory zaklęte w obrazach Goyi. Czasami myślę, że bez nich nie będę sobą. Tym kim jestem. Ich brak sprawi, że zawisnę bez tych korzeni łączących mnie z przeszłością. Dziwne.
3
Gumowy wąż spada na głowę, plecy, ręce, nogi. Macocha stoi w pokoju i mówi, żeby uważał, bo będzie widać ślady. Wyję z bólu. Boże jak to boli. Potwornie. Mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Ojciec karze milczeć. Wrzeszczy w jakimś niekontrolowanym szale bicia. Wreszcie zmęczony przestaje. Trzymam się kurczowo krawędzi stołu, ale metalowa spinka paska jest skuteczniejsza. Jestem poobijany, wszystko mnie boli. Ciało i dusza. Słowa przeszywają, rozrywając wnętrze. Boże, za co? Za to, że mam 12 lat i pilnuję kilkoro przyrodniego rodzeństwa, że robię zakupy, pomagam odrabiać lekcje, sprzątam i gotuję? Za setki innych prac w domu. Za pisanie podań o węgiel? Pożyczanie pieniędzy na przeżycie? Jestem potwornie zmęczony. Jestem niewolnikiem. Nie członkiem rodziny. Gnojem, diabłem, szatanem. Jestem przeklęty. Wielokrotnie słyszę te słowa, które przerażają. Boję się. Tak bardzo się boję. „Zdechniesz pod płotem” – słyszę głos macochy. „W brudzie i smrodzie. Przez Ciebie zmarła Twoja matka”.
Mam 13 lat. Te słowa, straszne, rzucone jak klątwa. Prosto w serce. Idę na cmentarz na grób mamy. Ryczę i przepraszam, że musiała umrzeć. Co takiego zrobiłem? „Byłeś niegrzeczny, niedobry. Nie słuchałeś i nie kochałeś”.
4
Nie chcę umrzeć. Chcę zdechnąć, jak zwierzę i mieć z tym już spokój. To ponad moje siły. Ciągłe bicie. Gumowy wąż, ojcowskie pięści, kilkuramienny pejcz, spinka paska, metalowa miska. Co tylko jest pod ręką. Za nic. Musi wyrzucić z siebie emocje. Macocha umiejętnie wskazuje cel, osłaniając własne dzieci i siebie. Praca w domu ponad siły. Słowa które niszczą i strach. Gigantyczny, wszechogarniający strach. Co będzie dzisiaj, jutro, za tydzień? Chodzę głodny. „Ciągle byś tylko żarł”.
Dostaję mniej jedzenia od rodzeństwa. Za podjadanie jestem znowu bity. Więc kradnę w sklepie. Bułkę, czasami batonika. Opycham w jakieś bramie, zaułku, gdzie nikt nie widzi. Wiem, to grzech. Ale jestem tak bardzo głodny. Mimo wszystko dręczą mnie wyrzuty sumienia.
Sześcioro przyrodniego rodzeństwa i ja najstarszy, z pierwszego małżeństwa ojca. Ukradkiem patrzę, jak matka sadza ich na kolanach, tuli i głaszcze. Jak to jest? Jak się czujesz, kiedy matka lub ojciec mówi, że Cię kocha, sadza na kolanach. Przytula. K..wa, jak to jest? Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Jestem nikim. Ryczę w kącie pokoju. Też tak chcę. Chociaż raz. Pochwalcie mnie. Przytulcie. Powiedz, że nie jestem gorszy! Powiedz to.
5
Wchodzę do miejscowej knajpy. Speluny, śmierdzącej moczem i piwem. Papierosowy dym spowija wnętrze gęstą, cuchnącą zasłoną, spod której wyłaniają się postaci powyginane w nienaturalny sposób, krzyczące lub milczące. To miejsce diabła. Piekło.
„Idź po ojca. To twój ojciec.” – słyszę głos macochy. Twardy, jednoznaczny, nieznoszący sprzeciwu. Kolejne zadanie do wykonania. Ja nie mam zadań niewykonalnych. Wszystko potrafię. Idę, bo odmowa grozi biciem. „Tata, chodź do domu”. Odpycha mnie. Nalegam, bo jak wrócę bez ojca to mam gotowy wpi..dol. Wreszcie wstaje od stołu. Jest pijany. Podpieram go. Zatacza się, a ja wraz z nim. Mam 12-13 lat i jestem zbyt słaby, aby go udźwignąć.
Droga do domu zajmuje wiele minut, chociaż mieszkamy blisko. Nie patrzę na przechodzących ludzi, bo mi potwornie wstyd. Ale wiem, że oni wiedzą. Że jutro, pojutrze, w szkole, na ulicy, usłyszę kpiny i docinki. Niekiedy za taką przysługę obrywam po łbie. Ojciec pijany wali się na kuchenną podłogę. Mam dyżur. „Pilnuj ojca. Jak się obudzi ma iść spać do łóżka. Posprzątasz po nim.” A ja?
Skromna kolacja. Siedzę na podłodze i cicho ryczę. Jest mi zimno, jestem głodny i zmęczony. Chce mi się spać. Budzę ojca i dostaję w pysk. Wreszcie wstaje i zatacza się do łóżka.
6
Jego ojciec, a mój dziadek, to pijak. Wigilia. Stół wigilijny, a na nim kilka skromnych potraw. Biedny stół biednego domu. Czekamy aż dziadek przyjedzie. Otwieram drzwi. Wojskowy szynel, jakaś czapka na głowie. W jednej kieszeni pół litra wódki, w drugiej – cukrowy gwiazdorek. Mam przesrane. Wiem, co będzie. Macocha zabiera swoje dzieci do pokoju. Tam jest ciepło. Kładzie je do łóżek. Zza drzwi dobiega śpiew kolęd. Radio cicho przypomina, że to wyjątkowe święta. Takie ciepłe, rodzinne, pełne miłości. Ja będę pilnował. Dziadek, pijany zasypia na krześle, a ojciec na podłodze. Siedzę w kącie kuchni, w której dawno już wygasł ogień w „kozie”. Jest mi coraz zimniej. Minie jeszcze kilka godzin, jak zatoczą się do łóżek, a ja będę miał szczęście, jak nie dostanę kilka razy w pysk.
Nie mam nikogo, komu mógłbym to powiedzieć. Jestem sam. Nikt nic nie wie, bo jesteśmy biedną, ale „porządną” rodziną. Sąsiedzi wiedzą, ale co to ich obchodzi. Na piętrze domu inna rodzina, podobnie liczna. Tam również chlają wódę. Nauczyciele? Maja to gdzieś. Po bardzo wielu latach, na zjeździe klasy, dowiem się, że nie mieli pojęcia. Powiedziałem im tylko kilka słów. A sińce na rękach i nogach, na twarzy? Nie widzieli? Lepiej nie reagować. Widzieli jak chodzę ubrany, jaki jestem odmieniec, nerwowy i zastraszony. Wszyscy mieli mnie gdzieś. Byłem solistą. Takim dzieciakiem surwiwalowcem. Przeżyję – ok. Jak zdechnę – też ok.
7
Kiedy jest już tak, że nie widzę wyjścia, idę do kościoła. Lubię wielką, barokową farę. Nie ma nikogo. Czuję się bezpiecznie w półmroku świątyni. Rozmawiam z Bogiem. „Jesteś?” – pytam arogancko. „Słyszysz mnie? Dlaczego mi nie pomożesz. Dlaczego? Co Ci zrobiłem?”. Jestem rozgoryczony i zagubiony. Malowidła na sklepieniu z postaciami świętych. Biblijne sceny i nadzieja po chwili, że nic nie jest wieczne. Tu odnajduję przystań. Nikt mnie nie widzi. Nadzieja, na zmianę. Kiedy. To nigdy się nie wydarzy. „Jezu, Ty też byłeś bity, nie lubiano Cię. Ale miałeś mamę, która Cię kochała. Miałeś, a ja jej nie mam. To niesprawiedliwe. Cholernie”. Moje rozmowy z Bogiem.
Kiedy było tak, że chciałem tylko umrzeć, odchodziłem do mojej samotni. To miejsce w mojej wyobraźni, pośród lasów i pól. Siadałem nad brzegiem malowniczego jeziora, w ciepłych promieniach słońca. Marzyłem o lepszym życiu, spokoju, braku głodu. Nikt mnie nie będzie bił, a ja będę… No właśnie, kim? Moja mama tam przychodziła, tuliła mnie. Czułem jej ciepłe dłonie. Delikatny dotyk. Łzy płynęły po mojej twarzy. Rozmawiałem z Nią. Milczała, ale ja wiedziałem, że słucha. Wiedziałem, że mnie kocha. Byłem szczęśliwy.
8
Wiedziałem wtedy, jaki będę. Taki, jak wuj w Jarocinie. Adwokat, brat mojej mamy. Jeździłem do niego na wakacje. Miesiąc szczęścia, spokoju, kultury. To był inny świat. Uporządkowany i przepełniony dobrymi manierami, wzajemnym szacunkiem, kultem nauki i dobrego wychowania. Było ciepło, pełna micha. Powracał spokój. Czułem się bezpiecznie. Smakowałem to uczucie. Było wyjątkowe i zapomniane. Kultura, której łaknąłem i uczyłem się. Olbrzymia biblioteka. Połykałem kolejne książki, niekiedy nie do końca rozumiejąc treści. Byłem niesamowicie oczytany. Taki bank wiedzy, z którą nie bardzo wiedziałem, co mogę zrobić. „Chcesz tu zostać?” – pytanie wuja ostatniego wieczoru.
Ostatnia noc to noc nadziei. Jutro jadę do domu. Nie! Zostanę tutaj. Wuj jest adwokatem. Wszystko załatwi. Emocje. Niesamowite i nadzieja, że to właśnie teraz. Wujku, będę pracowity, grzeczny, zrobię wszystko, a kiedyś oddam Ci wszystkie koszty. Będę wierny jak pies. Zrobię wszystko, tylko zabierz mnie z tego piekła.
„Tak, tak. Oczywiście, że chcę u Was zostać” – odpowiadam. Ale on nie o tym. Pytał tylko, czy chcę dłużej zostać w salonie…
Nadzieja zdycha ostatnia. Cztery godziny płaczu w pociągu. Nic ze mnie nie będzie. Nigdy nie ucieknę z tego bajzlu.
9
Dzień i noc, nieustannie się boisz. Każdego ruchu, podniesienia ręki, podniesionego głosu. Ciągle w gotowości i czujności. Byłem gorszy. Wiedziałem o tym. Czułem to. Wierzyłem, że tak jest i musi być. Sam tak mówiłem, że jestem pierwszy z najgorszych. Wiele, bardzo wiele lat tak mówiłem. Tak myślałem, chociaż byłem już dorosłym facetem.
Strach stał się nieodzowną cząstko mojego ego, mojego życia. Byłem od niego uzależniony. Kiedy go nie odczuwałem, czułem się źle. Czegoś istotnego brakowało. Sytuacja stawała się nienormalna. Czekałem aż się pojawi i znowu wszystko wracało do „normy”. Wtedy byłem sobą. Moi rówieśnicy byli spokojni, wyluzowani, uśmiechnięci. Mieli „wielkie” swoje dziecięce problemy, które dla mnie nie istniały. Nie miałem takich problemów. Nie wiedziałem, że takie mogą być. Były za to inne.
Gumowy wąż. Pasek. Ciężka dłoń Ojca. Teraz, po dziesiątkach lat samo wspomnienie przyprawia o uczucie, że jest to niesprawiedliwe. Wyrywałem się, ale był silniejszy. Umiał bić. Jego też bili. W więzieniu. Wtedy o tym nie wiedziałem. Nawet nie pytałem, dlaczego bije. Uważałem, że tak musi być, że ma rację, że to jest moja wina. Przepraszałem, że będzie lepiej, że będę lepszy.
10
Myślę, że to chyba rodzaj cudu, że w ogóle przeżyłem. Wypracowałem taktyki udawania, grania innych postaci. Na zewnątrz, na potrzeby otoczenia. Może tak nie należało. Wiedza, delikatność, towarzyska ogłada, pozwalały wyprowadzać ludzi w pole. A ja po prostu bardzo się wstydziłem swojej rodziny. Ich pijaństwa, prostactwa i chamstwa.
Byłem najlepszy w klasie z wielu przedmiotów. Wygrywałem konkursy. Ten ostatni również. Plastyczny. Skierowanie do liceum plastycznego, bez egzaminów, z opłatą kosztów i darmowym internatem. Poszedłem do zawodówki. Będę blacharzem, bo tak chciała macocha. Pierwsze wezwanie do szkoły i potężny łomot. Nie wiem co jest. Wychowawca tłumaczy ojcu, że to nie ta szkoła, że bardzo zdolny, że co najmniej do liceum, bo tu się zmarnuje. Syn zbyt dużo wie i umie. W domu bieda, kasa jest potrzebna. Pierwsza praca. Fizyczna, ciężka jak jasna cholera.
Jestem robotnikiem. Jestem najmłodszy i najsłabszy. Noszę ciężary ponad siły, pracuję w amoniaku i proszku aluminiowym. Moi „koledzy” z brygady śmierdzą wódą i papierochami, są wulgarni. Chwalą się swoimi seksualnymi podbojami, ilością wypitego alkoholu albo trzymaniem „za pysk” swoich żon. Jestem przerażony.
Pierwsza wypłata w całości oddana matce. Na utrzymanie rodziny. Kolejne również. Do dnia ślubu. Przeszło osiem lat.
11
Eksternistyczne liceum skończyłem w dwa lata. Wiedziałem, że nauka to jedyna droga ucieczki. Praca fizyczna, ciężka, cotygodniowe grania na zabawach i nauka. Dałem radę. Byłem po raz pierwszy z siebie dumny. Nikt tego w rodzinie nie zauważył. Co z tego. Kasa jest ważna. Miałem osiemnaście lat, kiedy ojciec mnie zbił. Dwadzieścia kiedy zrobił to ostatni raz. Później już nie, chociaż macocha dalej niszczyła psychicznie. Naśmiewała się, krzyczała, że nie znajdę dziewczyny. Tak naprawdę chciała abym już na zawsze był w domu. Byłem dojną krową. Taką kopalnią złota. Za darmo. Wiedziałem o tym, ale brakowało mi sił, aby to zmienić. Tak naprawdę, bałem się, że ojciec mnie zatłucze. Terror, którego przez lata doświadczałem, paraliżował.
12
Poznałem dziewczynę. Sześć lat młodszą. Piękną, mądra, śliczną Marysię. Jest moją ukochana żoną od prawie 40 lat. Nidy nie byłem pijany. Nigdy nie zrobiłem awantury. Nigdy. Takie prozaiczne. Dla mnie to wyznacznik mojego człowieczeństwa.
Skończyłem historię. Studia, które dały mi ogromną satysfakcję i poczucie wartości. Uczyłem się nie zapominając o przeszłości. Później zarządzanie i studium prawa. Niczego się nie boję co dotyczy mnie osobiście. Nie znam poczucia strachu. Ale boję się o swoją żonę, o dzieci. Już dorosłe i wspaniałe. Samodzielne w swoich związkach. Syna i córkę. Ukochane. Uczyłem się, jak ich nie skrzywdzić. Uczyłem się dawać im szczęście, spokój, ciepło i miłość. Bezpieczeństwo materialne i psychiczne. To ogromna zasługa mojej żony.
13
Moje dorosłe życie to perfekcja i doskonałość wykonywanej pracy, dążenie do bycia najlepszym. Niesienie pomocy innym. Rozumienie tych, którzy zalegli na dnie. To dążenie do miejsca, w którym poczuję, że jestem jednym z tych, którzy mieli normalne dzieciństwo i młodość. Jednocześnie obdarzanie ludzi zaufaniem i wyrozumiałością. Nic mnie nie dziwiło
i zaskakiwało. Zimna reakcja na zdarzenia, które bulwersowały innych. Wiedziałem, że taka jest natura człowieka. Zdolna do największych podłości i krzywd.
Nie słyszałem nigdy o terapiach dla DDA, aż przed kilkoma laty przeczytałem o nich. Nie słyszałem, bo nie chciałem. Dawno temu wmówiłem sobie, że ja również jestem normalny. Uwierzyłem i tak żyłem. Chociaż nie do końca tak było. Nigdy nie poszedłem na żadną terapię. Wstydziłem się, a później uznałem, że jest mi niepotrzebna. Spokój odnalazłem w małżeństwie, w miłości mojej żony. Każda minuta jest dla mnie piękna, niepowtarzalna. Łaknę jej i zachwycam się czasem, który został mi podarowany. Kocham bezgranicznie moją rodzinę. Darzę szacunkiem ludzi, których spotykam na swojej drodze. Wiem, jak łatwo skrzywdzić kogoś. Jakie można uczynić spustoszenie słowem, czynem, czasami nawet gestem.
Wybaczyłem wszystkim. To trwało wiele lat. Teraz ich kocham. Ale powraca czasami koszmar minionego czasu. Boli. Później przestaje, a ja czuję wyrzuty sumienia, że tak osądzam moją rodzinę. Czasami mam wrażenie jakby to był film. Straszny horror, ale nie czuję emocji. Niekiedy jednak powracają. To moja historia. Moja pieprzona własność. Wózek, który ciągnę przez życie. Jest jednak mój, bo nic innego z tamtych lat nie mam.
***
Fot. Lachlan Thompson, Unsplash.com