Znaj ryzyko - kampania społeczna

dda historia Agaty„Z jednej strony mam poczucie, że bycie córką alkoholików to pewien stygmat. Dopóki o tym nie wiedziałam, zwyczajnie czułam, że coś jest nie tak. Teraz już nie zastanawiam się co to. Nadeszła ulga, ale jednocześnie poczucie, że ktoś wie, ktoś widzi, ktoś coś pomyśli” – opowiada Agata, która niedawno rozpoczęła terapię w grupie Dorosłych Dzieci Alkoholików.

Nie bez powodu mówi się, że uzależnienie od alkoholu to choroba całej rodziny. Oprócz osoby pijącej, cierpią najbliżsi, zwłaszcza partnerzy i dzieci. O ile w przypadku tej pierwszej grupy mówi się o tzw. współuzależnieniu. Natomiast dzieci, które wychowują się w rodzinie z problemem alkoholowym, w dorosłym życiu doświadczają trudności związanych z funkcjonowaniem emocjonalnym, kontaktami interpersonalnymi i radzeniem sobie w różnych sytuacjach.

– W terapii jestem od niedawna. Mniej więcej od pół roku. To czas, w którym w dużej mierze zdobywam wiedzę, która… jednocześnie przynosi mi ulgę. A z drugiej strony staram się bronić przed przyczepieniem sama sobie stereotypowej metki „córki alkoholika”. Odgrzebuję także w swojej głowie i wspomnieniach te wszystkie momenty…

Dawno, dawno temu

Agata pochodzi ze średniej wielkości miasta w centralnej Polsce. Mówi o sobie, że jest bardzo typowym dzieckiem lat 90-tych. Rodzice chodzili do pracy, ona z siostrą do szkoły. Popołudniami był czas na zajęcia dodatkowe i na zabawę przed blokiem.

– Moja mama jest księgową. Miała dla nas sporo czasu, uwagi i cierpliwości. Zawsze planowaliśmy wakacje w określonych momentach miesiąca, żeby mogła rozliczać wszystkie firmy. Dopiero teraz widzę, jak było to charakterystyczne – ten rytm i rutyna. Tato był lokalnym dziennikarzem. Wtedy nie mówiło się jeszcze o wolnych zawodach czy elastycznym stylu pracy, ale było to dokładnie to. Zdarzało się, że spał do południa, bo dzień wcześniej był na bankiecie. Albo przeciwnie – kiedy wstawałyśmy rano, już nie było go w domu, ale odbierał nas wcześniej ze szkoły. Taka praca. Czasem chodził wściekły i sfrustrowany. Innym razem, jak skowronek, fruwał nad ziemią – wiele zależało od tego, co wydarzyło się w wielkim, medialnym świecie, kuluarach lokalnej polityki czy na sesji rady miejskiej.

To był też czas innych relacji społecznych. Moi rodzice mieli mnóstwo znajomych. Całymi rodzinami wspólnie jeździliśmy na wakacje, spotykaliśmy się w domach. Wiadomo, że było jedzenie i alkohol.

Nie pamiętam ile miałam lat, może 7, 8… pojechaliśmy pod namiot i wtedy zobaczyłam, że choć tata nie pracuje, również nie wiadomo o której wstanie, o której się położy i w jakim nastroju. Widziałam, że mamie na neutralnym gruncie, poza domem, trudniej jest się rozluźnić, tak jakby trwała w lęku, że coś się wydarzy – opowiada Agata.

Sama o sobie mówi, że była dzieckiem kreatywnym, pełnym pomysłów i fantazji. I że często w ten swój wymarzony świat uciekała.

– Uwielbiałam bawić się sama. Nawet w grupie dzieciaków, po jakimś czasie, budowałam swój świat. Babcia ze strony taty nazywała mnie izolującą się dzikuską. Z kolei dziadkowie ze strony mamy dostrzegali we mnie smutek. Mówili, że powinnam bawić się z dziećmi i że nie mogę być aż tak poważna w tym wieku. A ja kochałam chodzić po lesie i zbierać skarby, robić kolaże z gazet i wszystko inne, co pozwalałoby mi być tylko ze sobą.

Wejście w dorosłość

Im kobieta stawała się starsza, tym bardziej była wyczulona na nastroje i emocje rodziców. Opowiada, że będąc tą małą Agatką na rodzinnych wakacjach wydawało jej się, że wszyscy dorośli mają humory, mają czas lub nie dla swoich dzieci i że tak po prostu jest.

W dorosłość weszła z przekonaniem, że dorastała w domu spokojnym, nie idealnym, ale nie było w nim awantur, kłótni, przemocy. Nie brakowało niczego, choć rodzice nie byli bogaci.

– Już jako dorosła osoba żyłam w przekonaniu, że unikanie sytuacji konfliktowych i życie z kalendarzem w ręku, to coś, co przejęłam po mojej zorganizowanej mamie. Panicznie bałam się utraty kontroli nad zadaniami, kalendarzem. Tak, jakbym trzymała wszystkie życiowe zadania na linkach, a puszczenie którejkolwiek równałoby się katastrofie. Ale nauczyłam się z tym żyć. Uważałam siebie za „multiogarniacza”, człowieka wielozadaniowego i traktowałam to jako moje zawodowe atuty. Wybrałam studia w obszarze logistyki międzynarodowej, bo to zgrabnie mi się kleiło.

Na terapii padło pytanie co sprawiło, że na nią przyszłam. To był długi proces, moje odkrycia we mnie dojrzewały, ale chyba pierwszy raz wtedy zaczęłam patrzeć, jaka byłam na zewnątrz i że zupełnie inna w środku. Introwertyczka, zdystansowana, zamknięta w sobie. To sygnały i przekonania, jakie miałam o sobie. A w środku byłam smutna i choć lubiłam ludzi, chciałam z nimi spędzać czas, to miałam obawę, że nie będziemy mieć o czym rozmawiać. Albo mnie nie polubią. Więc się kuliłam w swojej skorupce. Kiedyś podzieliłam się tym z siostrą. Wyjechałyśmy na „babski weekend” z okazji jej urodzin, powspominałyśmy dzieciństwo i wtedy pierwszy raz usłyszałam, że tato pił. To dla mnie był w pierwszej chwili szok, a w drugiej pewne drzwiczki uchyliły mi się bardziej. Zaczęłam czytać o wysokofunkcjonujących alkoholikach i współuzależnionych partnerkach. I właściwie nie miałam wątpliwości, ale musiałam oswoić się z tym, czego się dowiedziałam.

Niewidzialne dziecko

Dzieci wychowywane w rodzinie z problemem alkoholowym wykształcają w sobie pewne mechanizmy, które pozwalają im przetrwać i normalnie funkcjonować na co dzień. Często muszą dostosować się do realiów panujących w rodzinie – odrzucenia, życia w stresie i poczuciu lęku.

Jednym ze schematów tzw. DDA, obok bohatera rodziny, kozła ofiarnego i maskotki, jest tzw. niewidzialne dziecko, czyli rola, w jaką weszła Agata.

– Myślę, że uciekając w świat książek, fantazji i wyobraźni, z jednej strony świadomie spędzałam czas w zgodzie ze sobą. Z drugiej zaś zupełnie intuicyjnie chowałam się przed złem. Tyle że wtedy nawet nie miałam świadomości tego zła, które dzieje się obok. Nie było krzyków, bicia, a jednak z jakiegoś powodu czułam nieustanny lęk, nie umiałam się zrelaksować, towarzyszyło mi napięcie. Teraz, po jakimś czasie w terapii zaczynam rozumieć, że nie byłam dla siebie ważna. Natomiast wciąż nie wiem co zrobić, by to się zmieniło.

Podjęcie decyzji o terapii

– Pomogła mi moja siostra. To ona trochę poprowadziła mnie za rękę – powiedziała gdzie iść, jak wygląda terapia, opowiedziała z czym sama się mierzy. Czytałam i słyszałam, że wiele osób boryka się ze wstydem. We mnie też on był, ale nie przed innymi, a przed samą sobą. Myślałam o tym, czy na pewno będzie konieczne skonfrontowanie się z tymi przeżyciami. Czułam złość, że nie zauważyłam, że coś się dzieje. Że czułam się źle, a nie zgłębiłam dlaczego. Mam do siebie dużo pretensji i żalu. Wiem, że to można przepracować, ale jeszcze jest za wcześnie.

Jestem w terapii krótko, ale już teraz widzę, że to lekarstwo. Wiele rzeczy jestem w stanie nazwać, uporządkować, wiele sobie uświadomiłam. Ale są też sytuacje, wspomnienia i zachowania, które od siebie odsuwam. Nie jestem gotowa. Ale daję sobie do tego prawo i czekam na lepszy czas.

Co chciałabym osiągnąć? Chciałabym nauczyć się cieszyć, poczuć prawdziwą radość, niepodszytą lękiem. I mieć więcej siły, żeby bronić swoich granic, odejść kiedy trzeba, nie reagować na to, co jest na zewnątrz.

Przy okazji pracy terapeutycznej dużo rozmyślam o związkach. Że moja przeszłość zupełnie nieświadomie wpływała na to, jak budowałam relacje i jak koncertowo z nich uciekałam. Chciałabym kiedyś mieć odwagę się z tego rozliczyć, bez lęku przed byciem ocenioną. Ale jestem dobrej myśli i czuję, że dostaję dużo ciepła i troski od mojej siostry, a to daje mi siłę.

Napisz komentarz

Skip to content