„Rodzice nie zdaja sobie sprawy z tego, że jeżeli nie ma zasad, reguł, tradycji i konsekwencji w domu, to dzieci nie mają poczucia własnej wartości i własnej sprawczości” – tłumaczy psycholog Anna Rożniata i dodaje, że nadopiekuńczość, kontrola i wyręczanie dziecka prowadzą do swego rodzaju buntu. W przypadku używek to ono ma poczucie sprawczości.
Redakcja: Jaki to jest rodzic nadopiekuńczy?
Anna Rożniata: Taką definicją, nie do końca „książkową”, rodzica nadopiekuńczego, ale wypracowaną na podstawie mojego doświadczenia w gabinecie mogłoby być sformułowanie na dużym poziomie ogólności, że to „rodzic, który chce dla dziecka jak najlepiej”. Najczęściej są to rodzice, którzy mieli różne przejścia w swoim dzieciństwie i chcą teraz, aby ich dzieci miały lepiej, łatwiej, chcą ich ochronić.
Wchodząc w temat nieco głębiej – chodzi o to, czego oni sami nie dostali w dzieciństwie, czego nie dostali od swoich rodziców, albo jak bardzo rodzice byli wymagający, tak bardzo oni nie chcą być wobec swoich dzieci. Czyli nie do końca chodzi o taką ochronę przed niepopełnieniem ich własnych błędów i ochronę „ku przestrodze”.
Podasz proszę przykłady takich zachowań?
Mogę przytoczyć kilka przykładów z praktyki. Choćby sytuacja, w której rodzice nakazywali dziecku sprzątać, nadmiernie dbać o czystość, aby wszystko było staranne, a wszystkie obowiązki perfekcyjnie wypełnione. To przekłada się na sytuację, w której osoba ta, gdy sama zostanie rodzicem, nie oczekuje i nie nakłada na swoje dziecko żadnych obowiązków. Dlatego dzieci nie są nauczone np. sprzątania czy obowiązkowości.
Czy mówimy w tym przypadku również o kontroli?
Oczywiście. Natomiast rodzice nadopiekuńczy tego nie widzą. Nie postrzegają swojego zachowania jako nadmiernie kontrolującego. Rodzic nadopiekuńczy bardzo często dąży do tego, by być przyjacielem swojego dziecka. Jego wyobrażenie i marzenie jest takie, by dziecko wszystko mówiło, opowiadało, rozmawiało na każdy temat. Jeśli tak nie jest, pojawiają się zarzuty typu „bo ty mi nic nie mówisz”.
Czy to – na poziomie założeń – szkodliwe, że rodzic chce mieć bliską relację i więź ze swoim dzieckiem?
Nie, absolutnie nie. To, że rodzic chce mieć bliską i dobrą relację z dzieckiem jest wspaniałe. Natomiast rodzic nie może być przyjacielem dziecka. Jego rola jest zupełnie inna.
Jak takie nadopiekuńcze zachowania przekładają się na rozwój dziecka? Czy wiek dziecka ma na to wpływ?
Zazwyczaj są to procesy, które możemy obserwować od początku życia dziecka. Przekłada się to na wiele sytuacji życia codziennego. W ten sposób mamy np. siedmio- czy ośmiolatka, który potrafi i sam mógłby posprzątać choćby swój pokój. Ale robi to za niego mama, która nawet nie komunikuje takiego polecenia, tylko zwyczajnie podejmuje działanie. Wyręcza go, przez co dziecko nawet nie ma świadomości istnienia jakiegoś obowiązku. Z drugiej jednak strony wiemy, że dzieci potrafią całkiem nieźle manipulować. I nawet już taki wspomniany siedmio- czy ośmiolatek widzi, że nie musi, więc nawet się nie kwapi. Takie dziecko zaczyna mieć z czasem coraz więcej świadomości. A jednocześnie nadopiekuńczy rodzic ma oczekiwania wobec nastolatka. I wtedy najbardziej staje się widoczna – z boku oczywiście – nadopiekuńczość, kontrola i wyręczanie dziecka.
W jaki sposób?
Pojawiają się np. takie zwroty „Wiesz, mogłabyś chociaż powycierać kurze”, na co dziecko odpowiada „Ale ja nie potrafię, nigdy mnie tego nie nauczyłaś, przez 15 lat swojego życia nie musiałam robić nic, a teraz tego ode mnie oczekujesz. Dlaczego?”. I wtedy rodzic często sięga po argument „jak byłaś młodsza, to rozmawiałyśmy o wszystkim”. Rodzicom trudno jest to zrozumieć, że do pewnego momentu to naturalny proces. A później, wchodząc w wiek nastoletni, dzieci nie tłumaczą się już ze wszystkiego, mają swoje sprawy i to absolutnie naturalne. Natomiast dla rodziców nadopiekuńczych jest to cios „bo teraz nie mówisz mi nic”.
Bardzo często spotykam się też z brakiem zasad. Najczęściej ze strony mam – bo w ogóle częściej tymi nadopiekuńczymi rodzicami są matki.
Dlaczego?
Myślę, że to w dużej mierze kobieca, matczyna, natura, która po prostu „idzie” nie w tę stronę, w którą powinna. Bardzo często widzę też taką zależność, że taty nie ma, bo np. rodzice są rozwiedzeni, albo jest, ale jest zdecydowanie bardziej wycofany.
Miałam ostatnio takie spotkanie w gabinecie – mama pozwoliła pojechać swojemu 14-letniemu synowi ze starszymi kolegami na koncert hip-hopowy, który trwał dwa dni. Ten chłopak, mając już lat 16, nie mówił więc mamie wychodząc z domu dokąd idzie, z kim i kiedy wróci. Zdarzało się, że wracał pod wpływem alkoholu o 6 rano, podczas gdy mama już od północy jeździła po mieście, szukając go. I znów pojawiają się pretensje. Mama mówi „nie tak powinno być, powinieneś mi mówić gdzie i jak jesteś”. A przecież wcześniej tego nie było…
Czy widzisz jakąś zależność pomiędzy nadopiekuńczym, kontrolującym, rodzicem a sięganiem po używki przez dzieci?
Tak, zdecydowanie to widać. Kiedy dziecko staje się nastolatkiem i słyszy regularnie od rodziców jakieś „powinieneś”, „musisz”, a wcześniej tego nie było, to pojawia się bunt. Sprawdzanie wszystkiego przez rodzica, branie odpowiedzialności za dziecko – na tym etapie ono już chce samo za siebie odpowiadać i popełniać swoje błędy, to pojawia się naturalnie.
Jeżeli dziecko jest pod taką stałą kontrolą, to w kontekście używek ono ma tę sprawczość – samo decyduje czy weźmie, czy nie weźmie daną używkę. Rodzic w tym momencie nie ma żadnej kontroli. Co więcej, oprócz tego, że nie ma zasad, nie ma też konsekwencji. Rodzice nie nauczyli wcześniej, że jeżeli dziecko coś zrobi „nie tak” to ponosi konsekwencje zachowania. Skoro nie było tego wcześniej, to dlaczego ma być teraz?
Ostatnio w gabinecie pracowałam z nadopiekuńczą mamą i jej 13-letnim synem. Mama opowiadała mi, że syn zapalił papierosa elektronicznego, po czym chłopak w złości wyjął go z kieszeni i rzucił nim w mamę. Towarzyszyły temu oczywiście okrzyki „bo ty uważasz, że jestem najgorszy i zły”. Do czego zmierzam? Nie mając ustalonych zasad, ten chłopak po prostu pozwalał sobie na takie czyny, jak rzucanie czymś w matkę. Co więcej – nie poniósł ze strony matki żadnych konsekwencji swojego zachowania. Jedyną konsekwencją było zwrócenie mu uwagi przeze mnie, że mi się to nie podoba. Natomiast matka powiedziała „ok, w porządku”. Później oczywiście nad tym pracowaliśmy.
Czy to nie jest tak, że rodzice mają jakieś oczekiwania, spodziewają się, że dzieci zachowają się inaczej, natomiast one nie mają o tym pojęcia?
Zdecydowanie mówimy o braku świadomości. Rodzice nie zdaja sobie sprawy z tego, że jeżeli nie ma zasad, reguł, tradycji i konsekwencji w domu, to dzieci nie mają poczucia własnej wartości i własnej sprawczości. Przez to mają zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Bo stabilizacja równa się bezpieczeństwu.
Bo jak zdobywamy tę wspomnianą sprawczość? No choćby właśnie robiąc rożne rzeczy, osiągając sukcesy. Jeśli we wszystkim wyręcza to dziecko mama, to wchodzi ono w życie z poczuciem „ja tego nie umiem, nie potrafię, nie dam rady, bo to zawsze robiła moja mama”.
A z drugiej strony „mi się to należy, bo zawsze mi się należało”. I to są częste oczekiwania dzieci wobec rodziców. W stosunku zaś do rówieśników czy innych ludzi te oczekiwania są znacznie niższe.
Chyba jestem skłonna postawić tezę, że nie ma w tej relacji szacunku. A skoro nie ma szacunku, to nie będę słuchać takiej osoby…
Młodzież ucieka więc w używki, żeby poczuć samodzielność, wolność. Jakie to używki?
W pierwszej kolejności to alkohol i papierosy. Większość młodzieży się zatrzymuje, natomiast te idące na terapię i kończące ją po jakimś czasie – nie wiemy zazwyczaj co się z nimi dzieje. Chyba że dzieje się coś złego i znów trafiają do gabinetu. Bardzo często niestety idzie to dalej, w narkotyki, najczęściej marihuanę.
Wchodząc w wiek nastoletni i widząc, że nadopiekuńczy rodzic nie miał oczekiwań i wymagań, a świat od niego wymaga różnych rzeczy, to on nie daje sobie rady. Skoro nie daje sobie rady, jest zestresowany, zalękniony – najłatwiej w takiej sytuacji zadbać o rozluźnienie się, stąd sięgają często po marihuanę, która – w przeciwieństwie do alkoholu – nie śmierdzi i nie ma po niej kaca…
Przywołam taki przykład. Dwóch nastolatków, obaj sięgający po marihuanę. Szesnasto- i siedemnastoletni. Siedemnastolatek trafił do mnie zgłoszony przez mamę z uwagi na to, że się nie słucha. Nie chce chodzić do szkoły, wagaruje, ma wszystko „gdzieś”. W czasie naszych spotkań jasne się stało, że mama jest nadopiekuńcza, nigdy w domu nie było zasad i konsekwencji, tylko zamartwianie się. Ten chłopiec miał w sobie ogromny stres związany z tym, co będzie dalej robił w życiu. Dlatego wolał unikać odpowiedzialności i zobowiązań. Drugi z chłopców, szesnastolatek, traktowany był przez mamę jak partner. To często widzę – że nadopiekuńczy rodzice traktują swoje nastoletnie dzieci jak partnerów. W każdym razie chłopak nie chciał chodzić do szkoły i się buntował. Okazało się, że jedna z nauczycielek miała ogromne wymagania, groziło mu więc, że nie zda do następnej klasy, jeśli się nie przyłoży i nie będzie zaliczał materiału. Zapłakana matka szukała go po mieście, gdy wychodził ze starszymi kolegami. Finalnie z tego co wiem, chłopak „wygrał”, bo mama rzeczywiście przeniosła go do innej szkoły. Teraz nie musi się przejmować. Zmierzam w tych historiach do podkreślenia, że ta nadopiekuńczość to też bardzo często uleganie nastolatkom.
Jakie są skutki takiej sytuacji: nadopiekuńczy rodzic i sięgające po używki, niepewne siebie, dziecko?
Występują skutki na każdej płaszczyźnie. Spójrzmy nawet na rodzinę jako całość – albo to dziecko się odetnie całkowicie, albo pozostanie w tej zależności. Kiedyś moim pacjentem był 30-letni człowiek funkcjonujący w takiej zależności. Nie był w stanie zaleźć pracy, ułożyć sobie życia w relacji partnerskiej. Takie osoby są niewydolne w poczuciu własnej wartości, własnej tożsamości. A kiedy się już odcinają, to totalnie i bardzo często uciekają w jakieś przelotne relacje albo uzależnienia. Bo jeśli nie mogą sobie poradzić, to ta droga jest łatwa. I nie mówię tu tylko o używkach, ale o uzależnieniach behawioralnych w ogóle.
Czy miałabyś jakąś wskazówkę dla rodziców?
Chyba najbardziej tę o zasadach i konsekwencjach. Każdy z nas jako dorosły człowiek spotyka się w życiu społecznym z różnymi zasadami, których musi przestrzegać. A także konsekwencjami, które go dotykają, jeśli tego nie zrobi. Pamiętając, żeby te konsekwencje były proporcjonalne do problemu i do tego, w jakim wieku jest dziecko oraz realne do osiągnięcia przez rodzica.
Uczmy więc dzieci, że tak funkcjonuje świat. Wyręczając je nie sprawiamy, że będzie im lepiej. Przeciwnie – odbieramy im możliwość nabycia pewnych umiejętności. Wymaganie czegoś, oczekiwania, nie są złe, dopóki nie przerastają osoby, która ma im sprostać. Zwłaszcza w relacji rodzic-dziecko.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Rożniata – psycholog, pedagog pracująca z dziećmi i młodzieżą w punktach informacyjno-wspierających, poradniach. Zastępca przewodniczącego Gminnego Zespołu Interdyscyplinarnego ds. Przeciwdziałania Przemocy w rodzinie.
Dodaj komentarz