Psychoterapia boli, rehabilitacja po złamaniu boli, wychodzenie na spacer w depresji często wydaje się abstrakcją. Tak samo dbanie o siebie, gdy przygniatają nas problemy naszych bliskich. Trzeba to robić nawet na siłę, tak jak na siłę przyjmuje się gorzkie lekarstwa – mówi Anna Prokop, psycholog kliniczna, psychoterapeutka integracyjna, certyfikowana specjalistka psychoterapii uzależnień.
Redakcja: Często bliscy osoby z uzależnieniem mają kłopot ze zrozumieniem, że kontrola i “monitorowanie” stanu partnera może być szkodliwe. W końcu każdy martwi się o tych, których kocha.
Anna Prokop: I myślę, że każdy zna ten stan, kiedy zachowanie, decyzje czy zdrowie bliskiej osoby spędzają nam sen z powiek. Pytanie jednak, co z tym zrobimy? Osoby współuzależnione zatapiają się w kontroli i nie robią tego tylko z miłości. O współuzależnieniu mówimy, gdy rozwiną się mechanizmy psychologiczne, z których dana osoba ma korzyści osobiste.
Jakie to korzyści?
Krótko mówiąc, kontrolowanie i przejmowanie odpowiedzialności za drugą osobę jest sposobem na budowanie swojej wartości, poczucia misji, sensu. Takie osoby projektują na związek i drugą osobę swoje niezaspokojone potrzeby – często nie potrafią poradzić sobie ze swoimi emocjami, więc zajmują się cudzymi, wierząc, że jeśli mój partner będzie “uporządkowany”, to i ja będę.
O objawach współuzależnienia można mówić również w relacjach romantycznych, w których nie ma nałogu, ale jest przemoc. Tu znów pojawia się wątek o zaspokajaniu własnych potrzeb poprzez związek – rodzi się obsesyjny lęk, że stracimy tę osobę – jedyny gwarant naszego szczęścia. Obsesja jest zawsze czymś dziecięcym i toksycznym, a przemoc, której doświadczamy w takim związku, może paradoksalnie nas przy tej osobie zatrzymywać, bo wrzuca nas na huśtawkę, która jest podobna do huśtawki w związku z osobą uzależnioną.
Nigdy nie jest tak, że ktoś jest zawsze tylko “zły”. Osoby przemocowe też się uśmiechają, dają prezenty i prawią komplementy. Potrafią być czułe, ale potem każą partnerce czy partnerowi za to płacić. To sprawia, że obraz osoby przemocowej staje się zniekształcony. Idealizujemy tę osobę, by widzieć w niej to, co dobre. Tak działa umysł – aby nie zwariować instynkt samozachowawczy prowokuje do tego, by to co dobre wyolbrzymiać. Żebyśmy jednak trzymali się nadziei, bo jej po prostu bardzo potrzebujemy. Nie dostrzegamy tego, że tkwiąc w takiej relacji cały czas jesteśmy na niej skupieni. Że wokół niej kręci się całe nasze życie.
Rodzice, których dzieci przechodzą np. bunt nastoletni, uciekają z domu, wchodzą w niebezpieczne relacje, też czują pokusę kontrolowania, jest to naturalna reakcja. Nawet jeśli z boku zachowanie takich osób może przypominać współuzależnienie, bo ich myśli krążą tylko wokół bliskiego i jego problemów, to nie jest to samo, co pełne współuzależnienie. Klinicyści nie diagnozują współuzależnienia u rodziców i ich dzieci. To inna relacja.
Niemniej w martwieniu się o stan zdrowia i kontrolowaniu np. własnych dzieci można się toksycznie zatracić i zaszkodzić w ten sposób i sobie, i dziecku, i naszej relacji.
Oczywiście, sama jestem mamą i doskonale wiem, co to znaczy. Kiedy dziecko nam “odlatuje” w ryzykowne zachowania, bardzo trudno jest powiedzieć sobie “stop” i zacząć przyglądać się sobie. A już tym bardziej pomyśleć o własnych potrzebach. Niemniej trzeba to zrobić i nie będzie to przejaw egocentryzmu. Trzeba to zrobić, by zachować przytomność umysłu i siły, by faktycznie dziecku pomóc.
Moja córka, kiedy była nastolatką, miała dużo wolności. Nie chciałam być kontrolująca, a potem momentami żałowałam. Jej bunt był spektakularny i trwał na tyle długo, bym zaczęła tracić zmysły ze strachu o nią, o jej zdrowie. Jako osoba z syndromem DDA, jako terapeutka miałam pełną świadomość tego, co się może wydarzyć. Dlatego drżałam ze strachu. Miałam narzędzia, by poprawnie reagować, a i tak potrzebowałam pomocy psychoterapeuty.
Nie ma jednej złotej rady, nie ma jednej odpowiedzi, gdzie jest granica zdrowego dbania o drugą osobę, o dziecko, które wpada w kłopoty. Każdy zareaguje inaczej i może potrzebować czegoś innego. To, co wiem na pewno, to, że potrzebna jest pokora – kluczowe było przyznanie, że się zatracam w kontroli i że w imię miłości do dziecka mogę swoim zachowaniem mu zaszkodzić.
Co może nam się przydać, co może pomóc, poza pokorą, w sytuacji, w której lęk o bliską osobę zamienia się w obsesję?
Na pewno nie należy się obwiniać, że jestem złą matką, złą córką czy złą partnerką. Nikt nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć, każdy popełnia błędy. Trzeba mieć się komu zwierzyć, a najlepiej byłoby mieć kogoś bliskiego, kto zwróci uwagę na mój stan i “potrząśnie” mną w razie potrzeby. Warto zawierzyć ekspertom, którzy mają wiedzę o tym, jak postępować w takich sytuacjach. A wszyscy bez wyjątku mówią: zadbaj o siebie, bo zmęczona i chora nie będziesz w stanie pomóc.
W jaki sposób zadbać o siebie, gdy umysł ogarnięty jest tylko jednym tematem?
To spotykanie się z ludźmi, wywiązywanie się z zadań zawodowych, dbanie o higienę życia, czyli sen, jedzenie. To może wydawać się z jednej strony banalne, a z drugiej nie do wykonania, kiedy dziecko nam ucieka z domu.
Jeśli choć cząstkę naszej uwagi, poświęcimy temu, by zadbać o inne sfery życia, to już da jakiś efekt. Oderwanie myśli choćby na chwilę może zaprocentować wewnętrznym wzmocnieniem, dystansem, poczuciem siły i sprawczości. To bardzo ważne. Jednocześnie nie można oczekiwać od siebie, że w takich skrajnych sytuacjach, gdy choruje nam ktoś bliski, albo mamy poważne kłopoty z dzieckiem, będziemy mieć ochotę na dbanie o siebie. Często albo pojawiają się objawy depresyjne, czyli zapadanie się w sobie, niechęć do jakiejkolwiek aktywności, albo właśnie pokusa, by cały czas zajmować się tematem. Warto uświadomić sobie, że ciągłe śledzenie drugiej osoby, albo krążenie myślami przy chorym partnerze czy rodzicu niczego nie zmieni. To zabrzmi brutalnie, ale życie toczy się dalej, a my musimy być silni, jeśli chcemy być “przydatni”.
Wspomniała Pani o depresji i skojarzyło mi się to z jej leczeniem. Wychodzenie z tej choroby też jest robieniem rzeczy dokładnie odwrotnych niż te, na które mamy ochotę. Chcemy leżeć w łóżku w samotności, a powinniśmy wyjść do ludzi. Czy to uniwersalna prawda o wychodzeniu z kryzysu?
Tak, w każdym kryzysie, właśnie o to chodzi. Psychoterapia boli, rehabilitacja po złamaniu nogi boli, wychodzenie na spacer w depresji często wydaje się abstrakcją. Tak samo dbanie o siebie, gdy przygniatają nas problemy naszych bliskich. Trzeba to robić nawet na siłę, tak jak na siłę przyjmuje się gorzkie lekarstwa.
Ważne jest też, by szukając rozwiązania z kryzysowej sytuacji nie oczekiwać, że uda nam się z nią poradzić wzorowo. Nie ma czegoś takiego, jak perfekcyjne wyjście z kryzysu. Próby bycia wzorem na każdym polu, gdy wali nam się świat, są zabójcze. Jeśli narzucimy na siebie presję, że nie możemy popełnić żadnego błędu, że musimy mieć na wodzy wszelkie emocje, że mamy zawsze wiedzieć, co robić, stracimy masę cennej energii na nieosiągalny cel.
Znowu przydatna jest pokora: nie wszystko się uda, nie wszystko udźwignę, coś mi umknie. To normalne. Trzeba być dla siebie łagodnym i czujnym na swój stan. Ludziom często się wydaje, że skoro dają dzieciom super szkoły i warunki do rozwoju, to nie zdarzy się nic złego. Mam masę klientów z tak zwanej wyższej klasy średniej, którzy przychodzą z nastolatkiem, który leci na dno, a oni mówią “proszę mi naprawić dziecko”. Tymczasem to, co dzieje się z dzieckiem to tylko objaw problemu całej rodziny. Dostrzeżenie takiego problemu wymaga pokory, refleksji, wglądu, nie tylko poradnikowej wiedzy psychologicznej. Bez pokory wiedza jest bezużyteczna. Trudno jest wejść w ten wstyd, jednak bez ujawnienia problemu, będziemy leczyć tylko objawy. Destrukcja zawsze karmi się tajemnicą.
Dziękuję za rozmowę.
Anna Prokop – psycholog kliniczna, psychoterapeutka integracyjna, certyfikowana specjalistka psychoterapii uzależnień. Ukończyła 4-letnią Profesjonalną Szkołę Psychoterapii Instytutu Psychologii Zdrowia.
Dodaj komentarz