„Nie będę opowiadała o traumatycznych wydarzeniach, które są częścią mojego życia. Nie będę zagłębiać się w to, jak bardzo żałuję, że nie miałam normalnego dzieciństwa i w zasadzie nie zdążyłam poznać własnego ojca. Umarł, gdy byłam nastolatką. Gdyby nadal żył, teraz byłby dziadkiem, pewnie kochałby wnuki i może dla nich wreszcie przestałby pić. Może…
Opowiem natomiast o tym, jak wychowywanie się w rodzinie z problemem alkoholowym rzutowało na moje dorosłe życie. Bo wiele wydarzeń, których byłam świadkiem, wpłynęło na to, jak budowałam relacje, jak funkcjonowałam w codziennych sytuacjach, jaką byłam żoną i jak wychowywałam dzieci. W końcu powiedziałam stop i – widząc, ile na tym tracę – postanowiłam zawalczyć o siebie i rodzinę. Moje doświadczenia wpłynęły też na moje wybory zawodowe.”
Dziś Agnieszka sama zajmuje się pomocą osobom uzależnionym, współuzależnionym i DDA i zgodziła się opowiedzieć nam swoją historię.
W Internecie i literaturze można znaleźć zestawienie cech, które – wg Wandy Sztander – składają się na tzw. syndrom DDA – Dorosłych Dzieci Alkoholików. Agnieszka nie chce omawiać wszystkich, ale skupi się na tych, które znalazły odzwierciedlenie w jej codziennym życiu i które ją ukształtowały.
„Obawa przed utratą kontroli”
Dzieci alkoholików nigdy nie wiedzą, jak będzie wyglądał następny dzień – czy będzie w miarę spokojnie, czy może znów wybuchnie jakaś kłótnia albo wydarzy się coś jeszcze gorszego. Z tej niewiedzy bierze się u nich nadmierna potrzeba sprawowania kontroli.
– Ciągłe kontrolowanie siebie i innych przez długi czas było moim największym problemem. Musiałam kontrolować niemal każdy aspekt życia i – choć służyło to zwiększeniu mojego poczucia bezpieczeństwa – często kończyło się to kłótniami z rodziną, mężem, dziećmi. – wspomina Agnieszka. – Zawsze wydawało mi się, że wiem i robię wszystko najlepiej. Mówiłam mężowi, jak ma się opiekować dziećmi, bo przecież wiedziałam lepiej… Niejednokrotnie wiedziałam też „lepiej”, jak się wykonuje typowo męskie zajęcia… A poza tym, zawsze można było lepiej coś zrobić. Rzadko kiedy było „wystarczająco dobrze”. Taka sytuacja prowadziła do narastania konfliktów, ale też niezwykle męczyła. Nie tylko osoby w moim otoczeniu, ale także mnie samą – dodaje.
Kontrolowanie nie kończyło się na rodzinie, ale przekładało się też na zwykłe, prozaiczne sytuacje. – Nawet każde wakacje musiały być w pełni zaplanowane. Nie dopuszczałam możliwości, aby coś zadziało się spontanicznie. Nic nie mogło mnie zaskoczyć. Niepewność mnie paraliżowała i wzbudzała we mnie strach. To tylko przykład. Generalnie miałam potrzebę planowania niemal każdego aspektu życia. Każda podejmowana decyzja musiała być tysiąc razy przemyślana, przegadana i przekalkulowana. To mnie wykańczało – przyznaje Agnieszka.
„Strach przed zmianami” i „szukanie trudności i kryzysów zamiast spokojnego życia”
Dzieci alkoholików boją się zmian. Żyjąc w jakimś otoczeniu, nawet niezdrowym, szybko się przystosowują, uczą się, jak funkcjonować w takich, a nie innych warunkach. Dlatego sytuacja, gdy nic się nie dzieje, albo nawet dzieje się trochę lepiej niż zwykle, jest w ich oczach potencjalnie niebezpieczna. Z doświadczenia wiedzą przecież, że po tej chwili normalności, spokoju, zawsze pojawiała się „burza”. Tak jest też w dorosłości.
– Pamiętam, że stale odczuwałam niepokój i bałam się – zwłaszcza, gdy dzieci były małe, że zaraz coś złego się stanie. To znów skutkowało moją chorą nadopiekuńczością, której sama w dzieciństwie doświadczyłam ze strony matki. Byłam wręcz karmiona lękiem. „Uważaj, zaraz spadniesz”, „Nie wchodź tam, bo się uderzysz”, „Nie wchodź głębiej, bo się utopisz” – niby niewinne zakazy, które jednak dość trwale podcinały skrzydła – opowiada Agnieszka.
Przez pewien czas, choć bardzo starała się nie powielać tego schematu, Agnieszka tak samo postępowała względem własnych dzieci. – Dziś wiem, że opiekowanie się i nadopiekuńczość stoją w sprzeczności. Zakazy nie powinny wynikać jedynie z chęci sprawowania nad kimś kontroli – mówi twardo.
Ten strach przed zmianami i inne doświadczenia wyniesione z domu rodzinnego przekładały się również na inne aspekty jej życia. – Będąc młodą kobietą wolałam na przykład tkwić w toksycznym związku, z obawy przed odrzuceniem. Nie wierzyłam, że stać mnie na więcej. Bałam się samotności, ale też bałam się zaczynać wszystko od nowa. Dziś wiem, że straciłam kilka ładnych lat, które mogłam lepiej spożytkować.
„Nadmierne podejmowanie odpowiedzialności lub uchylanie się od niej”
W dzieciństwie Agnieszka pełniła rolę tzw. Bohatera Rodzinnego. – Zawsze miałam czerwony pasek, uczyłam się języków, trenowałam sporty – matka mogła się mną pochwalić. Dzięki czemu alkoholizm ojca nie był aż tak dostrzegalny. Z zewnątrz wszystko wyglądało w miarę ok. Bo przecież gdyby ktoś się o tym dowiedział, to byłby wstyd… Zdecydowanie czułam się podporą matki, a w pewnym momencie – gdy sama zaczęła nadużywać alkoholu – czułam się odpowiedzialna również za nią. Jakieś ciocie czy koleżanki matki mówiły: „ooo jaka ona jest nad wyraz dojrzała. Zupełnie nie zachowuje się jak 13-latka. Super. Świetnie ją wychowałaś”… – wspomina z ironią Agnieszka.
Ta „nadodpowiedzialność” i ciągłe zamartwianie się – a to o matkę, jej uczucia i problemy, a to o ojca – czy znów wróci pijany, o dom – czy starczy na chleb i czy rodzina opłaci czynsz w terminie, bo i z takim problemami rodzina Agnieszki musiała się mierzyć, wyraźnie wpłynęły na jej dorosłe życie.
– O zamartwianiu się i nadopiekuńczości w stosunku do dzieci wspomniałam wcześniej. Ale były też momenty, gdy jako około 20-latka brałam na swoje barki zdecydowanie zbyt wiele, np. załatwiałam sprawy prawne, którymi powinni byli zająć się moi rodzice, chodziłam po adwokatach i sądach, podczas gdy powinnam była zająć się sobą. – opowiada Agnieszka. Wtedy czuła się ważna i wartościowa, jednak był to plaster na ranę. Tkwiła w toksycznych relacjach i była zajęta trudnymi sprawami, przez co mogła nie zajmować się własnym życiem. W rzeczywistości bała się jednak zwrócić w kierunku swoich emocji i potrzeb. – Niby miałam o to złość do rodziców, ale jednak uwikłanie w ich życie powodowało, że moje życie wydawało mi się mniej samotne, mniej puste – dodaje.
Zajmowanie się sprawami rodziny pozwalało jej nie zastanawiać się nad sobą i własnym życiem. Bardzo długo Agnieszka nie zdawała sobie sprawy z podstawowych rzeczy – jakie ma potrzeby, kim jest, a nawet co lubi robić. – Nie potrafiłam się sama bawić i cieszyć. Nie rozumiałam innych młodych ludzi, którzy beztrosko podchodzili do życia. W moich oczach byli mało dojrzali, jeśli nawet nie głupi. Podchodziłam do nich bardzo krytycznie, bo sama zawsze musiałam być bardzo dojrzała.
„Trudności w odróżnianiu tego co normalne, od tego co nienormalne”
To, co się dzieje w rodzinie z problemem alkoholowym, odbiega od tego, jak „normalnie” funkcjonuje „zwykła” rodzina. Relacje w rodzinie z problemem alkoholowym są mocno zaburzone. Życie „kręci się” wokół osoby uzależnionej i alkoholu. Dzieci często są pozostawione same sobie. Czują się odrzucone, nieważne. Ich potrzeby stają się mało istotne, również dla nich samych.
– „Normalnie”, czyli jak? – pyta retorycznie Agnieszka. – Dzieci alkoholików nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie, bo w ich życiu nic normalne nie było. W dorosłym życiu przekonałam się, że ja w wielu codziennych sytuacjach nie wiem, jak powinnam postąpić. Wtedy, bojąc się kompromitacji, często wolałam unikać, uciekać, byle by nie pokazać, że ja po prostu nie wiem, nie umiem. – tłumaczy.
Tworząc własną rodzinę też przez długi czas nie wiedziała, jak zbudować poprawne relacje i jak powinny one wyglądać. Jaką rolę powinna pełnić matka, jaką ojciec? Gdzie powinny leżeć granice? Nie mówiąc już o „zdrowym” wychowywaniu dzieci…
– Wiele relacji w moim domu rodzinnym było związanych z krzykiem, jakąś formą szantażu emocjonalnego. I znów – choć walczyłam ze sobą, aby nie powielać tych zachowań – zdarzało się, że podstępowałam tak samo w stosunku do swoich dzieci. Choć od rodziców nigdy nie usłyszałam, że wiele rzeczy, które powiedzieli lub zrobili, negatywnie wpłynęło na moje życie, ja już jestem tego świadoma i wiem, że postępując w ten sposób krzywdzę moich bliskich. Stąd wierzę, że moje dzieci będą wolne od problemów mojego dzieciństwa. – podsumowuje Agnieszka.
Tę świadomość i wiedzę wyniosła z terapii dla Dorosłych Dzieci Alkoholików.
Rozmówca poprosił o anonimowość.
Dodaj komentarz