Skip to main content
jestem alkoholiczką
20 czerwca 2023

jestem alkoholiczkąKażdego dnia wstaję z postanowieniem, że to będzie dobry dzień, że będę jeszcze lepszą mamą niż byłam wczoraj, że najgorsze już za mną. Ale jednocześnie każdy dzień jest walką o to, by w tych postanowieniach wytrwać. Najbardziej w życiu liczę na to, że kiedyś ten stan minie i wstanę rano czując spokój – mówi Dagmara i dzieli się swoją historią wychodzenia z uzależnienia od alkoholu.

– Mam na imię Dagmara, choć zdecydowanie wolę formę Daga. Mam 32 lata i jestem alkoholiczką. Od dwóch lat żyję w abstynencji, ale jest to okupione ogromnym wysiłkiem z mojej strony. Mam nadzieję, że przyjdzie dzień, w którym poczuję siłę i spokój płynącą naprawdę z głębi mnie. Na razie jest to mocno wypracowane i nieprzerwanie muszę sama siebie trzymać w ryzach.

Pytana o swoje dzieciństwo Dagmara opowiada, że nie wyróżniało się niczym szczególnym. Średniej wielkości miasto, blokowisko z całkiem sporym obszarem zieleni w okolicy. Klucz na szyi, grupa rówieśników i mama krzycząca z balkonu, że czas na obiad.

– Jestem jedynaczką, ale nigdy nie miałam poczucia, że rodzice mnie rozpieszczają. Przeciwnie. Poprzeczkę stawiali mi wysoko, regularnie coraz wyżej. Nie miałam taryfy ulgowej. Choć teraz o dzieciństwie takim jak moje mówi się, że było szczęśliwe i beztroskie, dziś wiem, że było też na swój sposób puste. Emocjonalnie oczywiście, bo przecież przepełnione bodźcami i ludźmi. Ale nie było głębokie. Dziś mając świadomość istnienia wielu uczuć i emocji widzę, jak bardzo płytkie były moje relacje. I jak bardzo podkopywane na każdym możliwym kroku. Stawianie wymagań, wygórowane oczekiwania – wszystko w białych rękawiczkach.

Jak sama opowiada, gdy Daga poszła do szkoły średniej, przyszedł czas na bunt. Okazało się, że wieczne zapracowanie rodziców i wolność, która do tej pory wiązała się z możliwością przebywania z przyjaciółmi „przed blokiem”, zaowocowała nowymi, towarzyskimi możliwościami. Takimi, które dały możliwość „spuszczenia powietrza” i towarzyszącego Dagmarze na co dzień napięcia i poczucia, że nie jest wystarczająca.

– Małymi kroczkami, ale pozwalałam sobie na coraz więcej. Nieśmiało macałam różne możliwości i nie napotykając właściwie żadnych konsekwencji, szłam dalej. Najpierw były papierosy, ale jakoś nie dawały mi poczucia ulgi czy wolności. Przeszkadzał mi ich zapach, natomiast do pewnego momentu upajałam się towarzyskimi możliwościami jakie dają – wspólne wyjścia do parku na dużą przerwę i pewne poczucie wyższości nad tymi, którzy nie palą. A potem odkryłam alkohol – kiedy dokładnie, nie pamiętam. To musiała być pewnie jedna z tysiąca mających wówczas miejsce domówek. To poczucie ulgi, odlotu, swoistego relaksu było obezwładniające. Nie potrzeba mi było wiele, żeby tak się poczuć. Czekałam na kolejne weekendy, by się napić.

Dagmara opowiada, że jednocześnie w tym samym czasie stała się nagle „wzorową” córką. Zyskała motywację do nauki – ciężko pracowała cały tydzień, aby żadne z rodziców nie czepiało się jej weekendowych wypadów. W trudniejszych momentach zaczęła popijać na przerwach, by odrobinę się rozluźnić. Czas studiów wyglądał podobnie. Zryw, motywacja, odpuszczenie wspomagane trunkami.

– Ja wtedy czułam się jak królowa życia. Wszystko układało mi się po mojej myśli, bezstresowo relaksowałam się wieczorami, bo – powiedzmy sobie szczerze – na tym etapie to nie były już tylko weekendy. Ale nie zawalałam szkoły, ani pod koniec studiów już pracy. Byłam zawsze w formie – jeśli piłam w tygodniu, to przed snem zażywałam profilaktycznie paracetamol, wypijałam przynajmniej litr wody i rano wstawałam wypełniać swoje obowiązki.

A potem się zakochałam – szaleńczo i na zabój. Marcin był przedstawicielem handlowym. Sporo jeździł po regionie i często odwiedzał firmę, w której pracowałam. Najpierw jedna kawa, potem lunch i jakoś okazało się, że obojgu nam w duszy zagrało to samo. Bardzo odpowiadał mi fakt, że mieszkamy w różnych miastach. Niby blisko, ale jednak oddzielnie. To był ten pierwszy moment, w którym poczułam, że coś jest nie tak, zaczęłam się wstydzić tego, że piję i raczej to ukrywać. Ale byłam zaślepiona zakochaniem, więc zignorowałam lampki ostrzegawcze, które ponownie zapaliły się w mojej głowie.

Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, w pierwszej chwili byłam przerażona, ale szybko zrozumiałam, że mam pracę, wynajmuję fajne mieszkanie, mężczyzna, którego kocham, ma pracę, która umożliwia mu przeprowadzkę, a może nawet ma szansę na bardziej stacjonarną robotę. Tych emocji i zmian było tak dużo, że nie potrzebowałam znieczulaczy. Napięcie uwalniałam nerwami, które tłumaczyłam ciążą. Bardzo szybko przestałam karmić Kacperka i wróciłam do swojego rytmu. Było mi i nam całkiem dobrze. Nawet się nie obejrzałam, kiedy zostałam mamą cudownej Rozalki. Znów emocje znajdowały upust w krzykach, ale ciążowy brzuch sprawiał, że rozgrzeszałam samą siebie.

Często ludzie mający problem z alkoholem – tak zresztą opowiadali również na terapii grupowej – przestawali pić pod wpływem jakiegoś dramatycznego wydarzenia, które ich spotkało. Na skutek jakiegoś silnego bodźca. Co było tym bodźcem w moim przypadku – nie do końca wciąż wiem. Jednak nagromadzenie napięcia, stresu, zmęczenie materiału i niekontrolowany wybuch złości na dzieci sprawił, że pewnego wieczoru po prostu usiadłam na kanapie i się rozpłakałam. Słyszałam podszpety w rodzinie, że depresja, baby blues, choroba psychiczna… To był ten moment, w którym ciężar, jaki dźwigałam, nie pozwalał mi normalnie oddychać. Wiedziałam, że konsekwencje mogą być różne, ale Marcin musi wiedzieć. Opowiedziałam mu wszystko, właściwie historię, jaką dzielę się tu i teraz. Do wielu wniosków doszłam już wtedy, ale nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Czułam, że gdyby Marcin wiedział od początku, to nie byłby ze mną. I że teraz mogę stracić wszystko. Ale było mi tak bardzo źle, że aż wszystko jedno.

Opowieść Dagmary jest przepełniona emocjami, bardzo intensywnymi, takimi, które nie pozwalają zatrzymać łez.

– Wciąż to wszystko jest niezwykle żywe, ale na swój sposób piękne. Czuję ogromną wdzięczność i przepełnia mnie miłość do mojego partnera, który – choć nie jesteśmy małżeństwem – dał świadectwo tego słynnego teoretycznego „na dobre i na złe”. Pomógł mi znaleźć odwyk, umożliwił uczestniczenie w dziennej terapii. Początkowo bez wyznawania otoczeniu co się dzieje. Dojrzałam do tego sama, nabierając stopniowo odwagi i konfrontując się z „co ty wymyślasz”, „już naprawdę nie masz prawdziwych problemów, tylko sobie szukasz”. To było szokujące i tylko Marcin mi uwierzył, zobaczył, pomógł. Zawiodłam się na najbliższych, na rodzicach.

Jestem przykładem tego, że można mieć problem z alkoholem, być osobą uzależnioną i mierzyć się z totalnym niezrozumieniem społeczeństwa. To, że nie leżałam we własnych wymiocinach i odchodach w pobliskim rowie zdyskwalifikowało mnie jako osobę uzależnioną. A ja wiem, że osób takich jak ja jest więcej. Dla których wyznanie, że są alkoholikami, jest pierwszym krokiem w drodze na Everest trzeźwości. Jeszcze dobrze nie ruszą, a już dostają dodatkowy balast. A przecież bliscy są po to, żeby nam go zdjąć, żebyśmy mogli tę drogę na górę pokonać sami, ale by było nam ciut lżej…

Ukończyłam terapię grupową, która była lekarstwem, w jakie na początku nie wierzyłam i podchodziłam sceptycznie. Bycie częścią społeczności, która doskonale cię rozumie, bo przeszła przez to samo – uzdrawia. I częściowo pozwala zrzucić ten wielgachny plecak przed wejściem na wspomniany szczyt. Wciąż uczestniczę w indywidualnych spotkaniach z terapeutą. Nie piję, ale fizycznie nie stanowi to dla mnie problemu. Zwłaszcza, że nigdy tego alkoholu nie przyjmowałam bardzo dużo. Jednak emocjonalnie – każdy dzień jest walką, którą toczę ze sobą. Z totalnie niepewną siebie, pełną wyrzutów sumienia i poczucia winy Dagą. Kobietą, która nie była uczciwa wobec człowieka, którego pokochała, a który mimo wszystko z nią pozostał. Matką, która mogła być lepsza i bardziej zaangażowana, a popełniła wiele błędów. I wreszcie pracownicą, która porzuciła firmę, żeby postawić na siebie, a przecież projekty czekały.

Chciałabym pewnego dnia obudzić się wolna emocjonalnie. Bez tego całego obciążenia i napięcia, że nie jestem wystarczające dobra, zaangażowana, uważna. Że taka, jaką jestem, jestem ok dla siebie, mojego partnera i dzieci. Że nie muszę ciągle dążyć do tego, by mieć lepiej i więcej. Jest we mnie wiara, że to kiedyś się zadzieje. Cierpliwie czekam, bo już wiem, że te procesy muszą potrwać. I codziennie staram się być coraz lepszą wersją siebie.

Zostaw swój komentarz:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Mogą Cię zainteresować:

Pomoc psychologiczna, mediacje, konsultacje specjalistyczne

Znaczenie relacji społecznych w życiu rodzinnym – bezpłatny webinar

Bezpłatne konsultacje dla rodziców

Grupa wsparcia dla kobiet z elementami psychoterapii tańcem i ruchem

The owner of this website has made a commitment to accessibility and inclusion, please report any problems that you encounter using the contact form on this website. This site uses the WP ADA Compliance Check plugin to enhance accessibility.