Pił mój ojciec, moi bracia, siostry. Alkoholizm miałem wpisany w swoje DNA. Nie widziałem innej drogi, innego stylu życia. Piłem, bo dostałem wypłatę. Piłem, bo byłem zły. Piłem, bo byłem szczęśliwy – mówi 65-letni Zbyszek.
7 dzieci z jednego domu, każde z problemem alkoholowym
– Wychowałem się w domu, w którym bieda aż piszczała. Miałem sześcioro rodzeństwa – 4 starszych braci i 3 młodsze siostry. Mieszkaliśmy na jednej z tzw. szemranych ulic Pruszkowa. Tu nikt dobrze nie rokował. Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, którym udało się wyrwać ze spirali alkoholizmu i przemocy. Mój ojciec miał twardą rękę, łatwo tracił cierpliwość i chętnie używał pasa. Pił kiedy tylko miał ku temu okazję. Zajmował się budowlanką, ja też poszedłem w jego ślady. Pamiętam, że często chodziłem ze swoją mamą do jego szefa prosząc, żeby nie dawał mu wypłaty do ręki, bo wszystko przepijał zanim pojawił się w domu – wspomina Zbyszek.
Na ich ulicy już 13-letni chłopcy pili wódkę, palili papierosy. Dorastało się szybciej. Alkohol był wszechobecny, bo pili ojcowie, matki, rodzeństwo. Zbyszek nie miał więc wewnętrznej motywacji, by postępować inaczej.
– Robiłem to samo, co inni, wydawało mi się to normalne, a wręcz naturalne. Moja najmłodsza siostra zmarła na raka wątroby, piła na umór. Jeden z braci wylądował w szpitalu z delirium alkoholowym, zmarł młodo, też pił. Dwóch pozostałych niejednokrotnie było na przymusowym odwyku, mieli wszyty esperal. Moja druga siostra też pije, nigdy nie podjęła leczenia, jest typową alkoholiczką. Siedmioro dzieci z jednego domu, każde z problemem alkoholowym – opowiada Zbyszek.
Mam do siebie żal
Zbyszek przez większość swojego życia pracował jako budowlaniec i malarz pokojowy. Miał jednak epizod pracy w fabryce porcelany i tam poznał swoją żonę. Mężczyzna wspomina, że była wesołą, towarzyską osobą. Lubiła się bawić, wypić, więc się doskonale zgrali. Kiedy na świecie pojawiły się kolejno trzy córki nie zmienili trybu życia. Zawsze po wypłacie przez kilka dni balowali i wtedy tzw. normalne życie przestawało się dla nich liczyć. Dzieci nie raz były świadkami ich mocno zakrapianych imprez, które zwykle kończyły się awanturami.
– Całe szczęście, że niedaleko mieszkała matka żony i wtedy zabierała dzieci do siebie, bo nieraz zdarzało się, że chodziły głodne i zaniedbane – przyznaje mężczyzna.
Po imprezowym ciągu następował czas regeneracji i względnego spokoju, ale potem wszystko zaczynało się od nowa.
– Teraz, po latach terapii zdałem sobie sprawę, że moje dzieci miały okropne dzieciństwo. Żyły w ciągłym napięciu. Najstarsza córka kiedyś powiedziała mi, że mogę przepraszać i może ona kiedyś te przeprosiny przyjmie, ale nic i nikt nie zwróci jej dzieciństwa, które upłynęło jej na ukrywaniu problemów rodziców i przejmowaniu roli dorosłych. Takie słowa bolą, traktuję je jako element zasłużonej kary za popełnione grzechy. Pod wpływem alkoholu byłem dla nich bardzo przykry, czepiałem się, wyzywałem od narkomanów, głupków, znęcałem się psychicznie. Powtarzałem dokładnie te same rzeczy, które sam słyszałem w dzieciństwie. Szybko opuściły dom. Kiedyś przyszedłem odebrać najmłodszą córkę z obozu harcerskiego. Kilka razy upewniała się przez telefon, że przyjdę i niemal błagała, żebym był trzeźwy. Oczywiście nie byłem. Wstydziła się okropnie. Drużynowa nie chciała przekazać mi jej pod opiekę ze względu na mój stan, a ja nie przebierałem w słowach, któryś z rodziców wezwał policję. Zrobiła się z tego niezła chryja. Wylądowałem na izbie wytrzeźwień, nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy, jak wróciłem do domu…
Wtedy pierwszy raz Zbyszek poszedł na odwyk. Był trzeźwy przez 3 lata, a potem wszystko zaczęło się od nowa.
Życie w trzeźwości nie jest łatwe
Życie w trzeźwości było dla niego niezwykle trudne. Pamięta komunię chrześniaka, podczas której był jedynym dorosłym gościem, który nie sięgał po kieliszek. Takich sytuacji było mnóstwo. Jego żona się z nim nie solidaryzowała, jeśli miała okazję to piła.
– Było mi naprawdę ciężko. Okazało się, że życie bez alkoholu wcale nie jest łatwiejsze. Córki unikały mnie jak ognia. Ja też nie próbowałem się do nich zbliżyć. Już nie były dziećmi, które są w stanie wiele wybaczyć swoim rodzicom. Stały się nastolatkami, które nie mają żadnego szacunku dla ojca, bo niby dlaczego miały by mieć? Nie raz widziały mnie zasikanego, umazanego w wymiocinach. Nie byłem ojcem, do którego mogłyby mieć szacunek. Dla nich nadal byłem pijakiem, kimś kogo się wstydzą i przechodzą na drugą stronę ulicy na jego widok. Z perspektywy czasu myślę, że wyczekiwałem momentu, w którym będę miał pretekst do napicia się alkoholu – wspomina Zbyszek.
Powtórka z rozrywki
Któregoś razu poślizgnął się i spadł z rusztowania. Złamał rękę i dostał miesięczne zwolnienie. Siedział w domu przed telewizorem, ręka bolała, było gorąco. Zobaczył w telewizji reklamę zimnego piwa i pomyślał sobie, że jedno mu przecież nie zaszkodzi… Jednak wszystko zaczęło się od początku. Z tą różnicą, że kilka imprezowych dni, w których upijał się do nieprzytomności, zamienił na codziennie picie. Na początku wypij pół piwa, potem jedno, dwa i tak dalej. Zanim się obejrzał znowu wpadł w nałóg.
– Jak śliwka w kompot! Dodatkowo okazało się, że moja żona poznała kogoś i wyprowadziła się z domu z córkami. Miałem więc kolejny powód do topienia smutków w piwie. Moja historia jest tak przerażająco typowa. Czasem mówię o sobie, że jestem modelowym alkoholikiem. Piłem w pracy, po pracy. Tak mijał dzień za dniem. To ciekawe, że niszczenie swojego życia i zdrowia pochłania tyle czasu. Historie mojego rodzeństwa nie dawały mi do myślenia. Wtedy nie było mnie stać na refleksję. Nie tęskniłem za trzeźwym życiem, bo nie dawało mi szczęścia. Moje małżeństwo się rozpadło, córki nie zapałały do mnie uczuciem. Nie widziałem sensu w ponownym odstawieniu alkoholu – tłumaczy Zbyszek.
Wypadki chodzą po (pijanych) ludziach
– Pewnie dalej dążyłbym do alkoholowej samozagłady, gdyby nie wypadek. Jechałem na rowerze pod wpływem alkoholu i wpadłem pod samochód. Była to moja wina, zero odblasków, zjechałem na przeciwległy pas, wprost pod koła jadącego z naprzeciwka samochodu. Jak to mówią: „Złego licho nie bierze”, bo mimo, że bardzo mocno się pokiereszowałem, to nic poważnego mi się nie stało. Musiałem zostać jednak kilka dni na obserwacji i wtedy poznałem księdza Jacka, który pracował w szpitalu jako kapelan – mówi Zbyszek.
W odpowiednim miejscu i czasie
Zbyszek twierdzi, że nigdy nie był osobą religijną, ale rozmowa z księdzem wiele mu dała. On pierwszy od dłuższego czasu spojrzał na niego, jak na człowieka i długo z nim rozmawiał, a w zasadzie słuchał. Zadawał mu takie pytania, które otworzyły mu oczy.
– To dziwne, jak się o tym opowiada, ale nareszcie spotkałem kogoś, kto mnie usłyszał. Zaoferował mi pracę w kościele, ale postawił jeden warunek – mam być trzeźwy. Zaśmiałem się wtedy i powiedziałem: „Proszę księdza, dam radę”, a on powiedział: „Sam nie dasz rady. Masz szczęście, bo mój brat pracuje jako terapeuta uzależnień. Skontaktuję cię z nim” – opowiada mężczyzna.
Uwierzyłem w ludzi
Zbyszek trafił na terapię grupową. Jak sam mówi, nie uwierzył w Boga, ale w ludzi. Spotkania grupowe stały się dla niego bardzo ważne.
– Zaczęło mi zależeć na sobie. Wcześniej byłem po prostu bezmyślnym przedstawicielem kolejnego pokolenia alkoholików. Powielałem schemat, bo nie widziałem dla siebie innej drogi. Okazało się, że w sprzyjających warunkach mam siłę do stawiania czoła codzienności, a nie chowania się za butelką. Mozolnie próbowałem i nadal próbuję odbudować kontakt ze swoimi córkami. Nie jest łatwo. Jest w nich dużo żalu, zresztą wcale się im nie dziwię. Staram się być dobrym dziadkiem, czyli takim, jakiego sam chciałbym mieć. Obecnie jestem trzeźwy od 10 lat i mam nadzieję, że w takim stanie dożyję późnej starości – zwierza się Zbyszek.
Dodaj komentarz