Marta i Olga pochodzą ze średniej wielkości miasta w centralnej Polsce. Choć ich drogi się rozeszły i na jakimś etapie życia każda wyjechała, obie wróciły. Teraz starsza z nich, Marta, niepijąca od 3 lat, dzieli się ich wspólną historią. Mając nadzieję, że jej siostra również za jakiś czas będzie mogła mówić o aktywnym uzależnieniu od alkoholu już tylko w czasie przeszłym.
Rozmowa z Martą rozpoczyna się – nie tak jak większość – od tych miłych czy neutralnych wspomnień z dzieciństwa, wśród których można doszukać się pierwszych symptomów problemów w przyszłości. Marta mówi, że nie ma w jej dzieciństwie pojedynczych traum, niepokojących sytuacji, podsłuchanych ukradkiem rozmów czy wyciągania wniosków na podstawie przeczuć lub niepokojących obserwacji. Raczej – jak sama mówi – dysfunkcyjny constans.
– Tato był tzw. wysokofunkcjonującym alkoholikiem. Nie znosił sprzeciwu, dyskusji, własnego zdania u innych. Uważał, że mężczyzna zawsze wie lepiej, a rolą kobiety jest prowadzenie domu i bezwzględne posłuszeństwo. Konserwatywny patriarchat. Mama była współuzależniona, z tego co mówiła – od zawsze. Po prostu się dostosowała, bo sama pochodziła z alkoholowej rodziny. Kiedy się urodziłyśmy przyznawała, że więcej zrozumiała i starała się zbudować pewien mur, klosz, pod którym mogłaby nam dać więcej – to czego sama nie miała. I szczerze mówiąc myślę, że jej się udało. Mama była wspaniałą kobietą. Była między nami niezwykła więź – w domu trzymałyśmy sztamę posłusznych i ułożonych. Ale spędzając czas bez taty było w tej relacji dużo śmiechu, ciepła, czułości. Tyle tylko, że były to jedynie momenty, bo ojciec pilnował, kontrolował, sprawdzał. Nie pozwalał być słabą, zanadto uśmiechniętą. Był zimnym człowiekiem.
Marta przyznaje, że ich siostrzana więź była i jest niezwykle silna. Mama dbała o to, by zawsze były blisko siebie i dla siebie. Różnica wieku między nimi to zaledwie rok, miały więc wspólnych znajomych i spędzały dużo czasu razem. Wspólnie jeździły na wyjazdy i razem pierwszy raz sięgnęły po alkohol.
– Byłyśmy dzieciakami. To były jakieś kolonie czy szkolna, kilkudniowa wycieczka. Miałyśmy może z 16 lat. Spróbowałyśmy, bo wszyscy próbowali. Kierowała nami oczywiście jakaś społeczna potrzeba, ale też ciekawość co ojciec czuje, jak to działa. I nagle okazało się, że ani to fajne, ani smaczne, ani wartościowe.
Siostry wyjechały na studia poza rodzinne miasto. Była to jedyna szansa na dalszą edukację. Na studiach każda realizowała się w innym kierunku, jednak więź między nimi nie zmalała.
– Jestem bardzo pragmatyczną osobą. Wybrałam studia na kierunku ścisłym, a dokładnie chemię. Spełniam się w laboratorium i pracy akademickiej. Nie ukrywam, że wiedza w tym obszarze również pomogła mi dobrze się czuć w okresie bardziej intensywnego picia i ułatwiała tuszowanie konsekwencji uzależnienia.
Olga wybrała Akademię Sztuk Pięknych. Zawsze interesowały ją tkaniny, połączenia wzorów, kolorów i struktur. Ale według ojca był to mało prestiżowy i dochodowy kierunek studiów, więc nie uzyskała jego aprobaty.
– Moja siostra wtedy chyba odkryła, co dają jej alkohol i używki. Ulgę w cierpieniu, pozwalały nie myśleć o tym co trudne i przyziemne i skupić się na procesie twórczym. Kiedy się spotykałyśmy, zdarzało nam dać się ponieść i na tym – w moim przypadku się kończyło. Olga z kolei wracała do swojego lekkiego, utrzymującego się rauszu.
Wszystko zmieniło się, kiedy zmarła mama, co stało się dość niespodziewanie. Od momentu wykrycia choroby nowotworowej do czasu jej odejścia minęło kilka miesięcy.
– Nie miałyśmy czasu się przygotować na to wszystko. Życie działo się wtedy za szybko. Alkohol dawał chwilową ulgę, pomagał zwolnić. Ojciec totalnie się załamał, więc wróciłyśmy do domu na jakiś czas, by wzajemnie się wspierać. Ojciec opuścił gardę, a alkohol nas wzmocnił. Odważyłyśmy się wyrażać własne zdanie, ponosić emocjom. To uczucie wolności smakowało wyjątkowo, nie chciałyśmy z niego rezygnować. Aż okazało się, że be wsparcia procentów żadna z nas nie funkcjonuje dobrze.
To był moment, kiedy obie siostry wróciły w rodzinne strony. W założeniu na jakiś czas, okazało się, że jednak na dłużej, by zająć się podupadającym na zdrowiu ojcem. Alkohol był już obecny właściwie cały czas w ich życiu, choć obie powielały wzorce ojca – nie było awantur, upijania się, a raczej szukanie w przysłowiowym kieliszku ukojenia.
– Obie mam wrażenie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, co się z nami dzieje. Choć żadna z nas nie nawalała zawodowo, nie dawałyśmy też z siebie wszystkiego. Złapałam się na tym, że czuję obojętność wobec rodziny, znajomych, wolę się schować, skupić na pracy – albo jedynie udawać, że pracuję. A przecież od zawsze lubiłam to, co robię. Dlaczego zdecydowałam się na terapię? Popatrzyłam kiedyś na śpiącą Olgę z rozmazanym makijażem i kieliszkiem stojącym na stoliku nocnym. Niby artystyczny nieład – szminka na kieliszku po winie, strzępki tkanin, Olga pod patchworkowym kocem. Było w tym tyle bólu, że wezbrała we mnie fala uczuć. Tęsknoty, czułości, samotności. Mieściło się we mnie wtedy wszystko i nie mogłam sobie z tym poradzić. Chciałam, żeby ktoś zabrał ode mnie te uczucia. Wolałam przejmującą pustkę, którą również zdarzało mi się czuć.
Marta zgłosiła się na terapię indywidualną i grupową. Spotkała się również z lekarzem psychiatrą, który zdiagnozował u niej depresję.
– Uczę się obserwować i rozumieć siebie. Mam za sobą już proces żałoby nad samą sobą i staram się nie tyle rozumieć, ile przyjąć to, co się dzieje. Chciałabym znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało, dlaczego mam depresję, dlaczego przykryłam ją alkoholem. Jestem w trudnym procesie, ale jednocześnie jestem też zdeterminowana, aby stawiać w nim kolejne kroki. Jest to o tyle trudne, że idę tą drogą sama. Bardzo bym chciała, żeby szła ze mną Olga, ale wiem, że dopóki sama nie będzie gotowa, to nawet jeśli ją poproszę o towarzyszenie mi – niewiele to da. Natomiast im więcej wiem, im lepiej się czuję, tym trudniej patrzy mi się na nią. Obie jesteśmy wrażliwe, ale z nas dwóch to chyba mój pragmatyzm pomógł mi szybciej się wykaraskać z tego błota. Bo szczerze mówiąc w ogóle nie zakładam, że w przypadku Olgi może być inaczej. Wiem, że to zaklinanie rzeczywistości, ale uważam, że to kwestia czasu.
Dla Marty – jak przyznaje – najtrudniejsze jest ułożenie sobie życia na nowo.
– Wiele osób zmagających się z uzależnieniem mówi o wstydzie, ale u mnie dominujący jest chyba strach. Od kiedy nie sięgam po alkohol, przychodzi mi mierzyć się z lękami, które na trzeźwo wydają się jeszcze straszniejsze i intensywniejsze. Nawet rozmowa z pracodawcą o innych warunkach związanych z koniecznością powrotu w rodzinne strony była dramatem. Nie znam jeszcze innych technik redukcji stresu czy panowania nad nim, więc czasem mierzenie się z codziennością jest wyzwaniem na miarę podróży w kosmos. Siłę daje mi wiara w to, że w ten sposób mogę też pomóc Oldze. Pokazać jej, że da się funkcjonować, że idąc razem, byłoby nam łatwiej się wspierać i podnosić, jeśli któraś upadnie. Boję się też, że może zabraknąć mi sił – na tym etapie nie daję sobie jeszcze prawa do słabości. Wiem na poziomie rozumu, że nie mam racji, ale jeszcze do końca sobie tego nie ułożyłam. Bo skoro podjęłam jakąś drogę, to już musi być dobrze. Chcę w to wierzyć i modlę się o mądrość, by ogarnąć samą siebie. Wtedy też lepiej będę mogła pomóc siostrze. Być może, gdy już będzie gotowa, nie będzie musiała przechodzić przez te trudy to w samotności.
Dodaj komentarz