Lidia dorastała w domu, w którym butelka zawsze stała na stole. Butelka ta była święta, bo pił ojciec, głowa rodziny. Mama dziewczynki nigdy nie sprzeciwiała się woli męża. Zanim urodziła Lidkę, przekonała się na własnej skórze, co grozi za stawianie oporu. Potem Lidia wyszła za mężczyznę podobnego do jej ojca. Przez lata tkwiła w pułapce współuzależnienia, jednak dziś jest na dobrej drodze do niezależności.
– Ojciec robił, co chciał, a mama robiła wszystko, by tylko zatrzymać go przy sobie. Moja wola, moje dobro były pomijane. Nasze życie polegało na tym, że obie starałyśmy się, by szkód wynikających z picia ojca nie było widać – opowiada Lidka. Dziś ma 35 lat i męża alkoholika. Od dwóch lat jest pacjentką poradni dla osób uzależnionych i współuzależnionych.
Dzieciństwo w cieniu butelki
– Mama popełniała klasyczne błędy osoby współuzależnionej. Wiem to jednak dopiero teraz, po dwóch latach terapii. Nigdy ojcu niczego nie odmawiała, nawet jak przepijał wszystkie pieniądze, potrafiła znaleźć jakieś źródło alkoholu, by zatrzymać go w domu. By nie upokarzał nas przed sąsiadami – opowiada Lidia.
Ona i jej rodzice mieszkali w niedużej podwarszawskiej miejscowości. – W szkole nikt nic nie wiedział, bo jeździłam do szkoły do miasta. Nie chodziłam do klasy z dziećmi z naszej wsi. To był mój azyl. Nikt nie miał pojęcia, że po lekcjach wycieram łazienkę zabrudzoną przez tatę i że razem z matką przetaczamy jego ponad stukilogramowe pijane ciało z kuchni do pokoju…
Lidka była niezwykle samotna. – Skrywałam wstydliwy sekret. To, co działo się w domu, w moim przekonaniu mnie definiowało. Świadczyło o tym, kim jestem. Cały czas czułam, że udaję kogoś innego niż jestem. Że okłamuję wszystkich dookoła. Z takim przekonaniem budowałam wszystkie swoje relacje. Nigdzie i z nikim nie czułam się sobą – tłumaczy.
W ten sposób Lidia przetrwała szkołę podstawową i średnią. – Nie miałam żadnego pomysłu na to, jak chciałabym wejść w dorosłość. Byłam kierowana przez mamę, która mówiła, że muszę iść na studia i zdobyć zawód. Jednocześnie oczywiste było, że będę nadal mieszkać z rodzicami. Miałam poczucie, że jeśli zostawię matkę z ojcem samą, zrobię jej świństwo – opowiada.
Z deszczu pod rynnę
Lidia wybrała bankowość w dobrej warszawskiej szkole. – Na studiach zaczęłam czuć, że więcej mi wolno i na więcej sobie pozwalałam. Trochę imprezowałam, poznałam nowych ludzi, którzy mnie ośmielali. „Sekret” schowałam znacznie głębiej, znacznie łatwiej było mi udawać. Nawet podobały mi się role, które odgrywałam w dorosłym życiu. Zagubiłam się w tym i zaczęłam się buntować. Częściej nocowałam poza domem, rzadziej interweniowałam w sprawach ojca. No, ale poznałam Darka…
Darek kłopoty z alkoholem miał od samego początku znajomości z Lidką, jednak ona tego nie zauważała. – Przy nim czułam się swobodnie. Inni mężczyźni paraliżowali mnie swoją normalnością. Nie potrafiłam przyjmować komplementów ani reagować, gdy ktoś przejmował się tym, jak się czuję. Przy nim nie było tego problemu. On zachowywał się jak mój ojciec. Był ciepły i autorytatywny zarazem. To podobieństwo oczywiście widzę dopiero dziś. Wtedy po prostu czułam, że to jest to i że nie da się inaczej – wyjaśnia.
Lidka bezwiednie powtarzała zachowania swojej mamy. Na pierwszy miejscu stawiała potrzeby partnera, o swoich nie musiała myśleć. – Darek był angażujący, towarzyski, błyskotliwy. On był moim światem, moją rozrywką. On zastępował mi zainteresowania i ambicje. Nie odczuwałam żadnych braków w swoim życiu, dopóki nie pojawiły się dzieci.
Lidia i Darek pobrali się niedługo przed końcem studiów. Zamieszkali w domu rodzinnym Lidki. Po roku urodził się starszy syn, po kolejnych trzech latach – młodszy. – Darek pił niemal codziennie i nigdy tego nie krył. Kiedy byliśmy sami, nie przejmowałam się tym, lecz kiedy urodziłam dzieci, zostałam z nimi zupełnie sama.
Dom
Mąż Lidki nie pił z jej ojcem. Choć obaj siedzieli pod tym samym dachem kompletnie pijani, w swym nałogu każdy był sam. – Może to mydliło mi oczy, nie wiem. Może dlatego myślałam, że problem uzależnienia go nie dotyczy – mówi Lidka.
Mijały lata i było coraz gorzej. Lidia i Darek przestali się dogadywać, zaczęły się awantury. Mężczyzna unikał obowiązków rodzicielskich, a mama Lidki postępowała według starych mechanizmów – angażowała ją w pomoc w domu i sprawy związane z ojcem. – Czułam, że rośnie we mnie wielki balon wściekłości i że nadchodzi moment, w którym on wybuchnie. Byłam w coraz gorszej kondycji i zauważyli to moim koledzy z pracy. Pewnego dnia po prostu nie miałam już siły udawać i podczas rozmowy z przełożoną rozpłakałam się – wspomina Lidka.
Kobieta wyznała wtedy, że mieszka w domu z ciągle pijanym ojcem, a jej mąż każdy moment wykorzystuje, by wyjść. – To kłopoty z wychowaniem synów sprawiły, że z jednej strony czułam wielką frustrację, a z drugiej – ulgę, bo w końcu miałam odwagę poczuć złość i opowiedzieć o niej. Chłopcy ciągle zadawali pytania, na które odpowiedź była oczywista: „Dlaczego dziadek zasnął w wannie?”, „Dlaczego tata tak dziwnie mówi?”, „Dlaczego tata śmierdzi?”, „Dlaczego dziadek jest chory?” i tak dalej… Dotarło do mnie, że nie mam pojęcia, co odpowiadać, bo prawda nie przechodzi mi przez gardło i nie chcę, by w takich warunkach dorastały moje dzieci – opowiada Lidia.
Szefowa, której Lidka zwierzyła się z kłopotów, okazała się doświadczona – poradziła jej, by zgłosiła się do poradni leczenia uzależnień i tam zapytała, co robić, by poprawić sytuację dzieci.
Terapia
– Przyszłam z nastawieniem, że chcę to zrobić dla dzieci. Pielęgniarka uważnie mnie wysłuchała i powiedziała, że umówi mnie na wizytę do psychologa. Zgodziłam się, termin był niemal następnego dnia – wspomina Lidka.
Na spotkaniu z psychologiem kobietę zadziwił fakt, że pytano nie tylko o sytuację, ale również o jej uczucia. – Byłam nawet trochę zła, chyba liczyłam na konkretne „zrób to i tamto”. Psycholog wyjaśniła mi, jakie są opcje. Opowiedziała o interwencji i możliwości zobowiązania taty do leczenia zamkniętego. Wyjaśniła, jakie są procedury. Byłam załamana. Czułam, że sama nie dam rady. Psycholog zaproponowała mi, bym przyszła jeszcze raz. I tak u niej zostałam.
Lidka z czasem zaczęła brać udział w terapii grupowej. Cały czas jest pod opieką psycholog. Jak niemal każda osoba współuzależniona, myślała wyłącznie w kategoriach „jak pomóc bliskim”. Dopiero z czasem zrozumiała, że aby pomóc wyjść innym z nałogu, najpierw trzeba pomóc sobie. – Moja psycholog porównuje to do rozmontowywania wielkiej maszyny. Aby przestała działać, trzeba rozmontować każdy mechanizm – śrubka po śrubce, a moje zachowanie, moje motywacje są jednym z takich mechanizmów – wyjaśnia.
– Nie ukrywałam przed nikim, dokąd jeżdżę, gdy już rozumiałam, po co chodzę na terapię. Na początku słuchałam, że to bzdury, potem ignorowałam to. Mojej mamie przeszkadzało, że musi się czymś zająć sama, bo przestałam być w pełni do jej dyspozycji. Byłam stanowcza, gdy odmawiałam pomocy przy ojcu, zaczęłam inaczej podchodzić do męża. Odczuła, że się uniezależniam i udało mi się do niej dotrzeć. Wspólnymi staraniami doprowadziłyśmy do tego, że tata jest na leczeniu zamkniętym – opowiada Lidka.
Jej mąż nadal nie angażuje się w wychowanie dzieci, jednak – jak mówi Lidia – nabrał do niej respektu. – Lepiej radzę sobie z zachowaniem synów, czuję, że coraz więcej zależy ode mnie. Dariusz to widzi i choć jeszcze długa droga do tego, jak powinno być, jestem dobrej myśli.
Dodaj komentarz