Joanna jest mężatką, jej małżonek jest uzależniony od alkoholu. Poznaliśmy ją w poradni leczenia uzależnień. Była wtedy na etapie kończenia procesu grupowego dla osób bliskich, tzw. współuzależnionych. Zapytaliśmy ją o możliwość udzielenia wywiadu, wpadła jednak na inny pomysł. Uznała, że podzielenie się treścią swojego listu kończącego terapię, w którym opowiada swoją historię, będzie niosło ze sobą większą wartość dla innych. List jest bardzo osobisty i intymny, ale Joanna wierzy, że może tym pomóc innym kobietom, mierzącym się z podobnymi problemami.
List do samej siebie
Mam na imię Joanna, mam 40 lat i jestem żoną alkoholika. Długo zajęło mi otwarte przyznanie się do tego, że mój mąż pije. Do tej pory czułam wyłącznie wstyd. Na słowo „alkoholik” rozglądałam się nerwowo, robiłam wszystko, żeby inni – „osoby z zewnątrz” – nigdy nie dowiedziały się o problemie, który niszczył moją rodzinę. Alkohol, zupełnie niczym pasożyt, każdego dnia osłabiał, wypijał soki, zabierał nadzieję na lepsze jutro… Ale zacznę od początku.
Swojego męża poznałam mając 20 lat. Po technikum poszłam do pracy i tam go poznałam, byliśmy zatrudnieni w jednym zakładzie. Na początku nic nie wskazywało na to, że zostanie moim mężem.
Właściwie to się nawet nie lubiliśmy. Kilka razy odprowadził mnie po pracy do domu i po tym zaczęliśmy „randkować”. Podczas miesięcy mojej terapii dopuszczałam do siebie żal, żal do samej
siebie, że zdecydowałam się na związek z Kazikiem… W pewnym momencie zrozumiałam, że Kazik był wtedy dla mnie czymś w rodzaju wybawiciela – i na tamten moment właśnie tego potrzebowałam.
Mój ojciec pił, bił mnie i matkę. Kazik wydawał mi się być inny niż ojciec. Tłumaczyłam go przed sobą, że jednak to on nie pije tak dużo. Jest inny. Ojciec to prawdziwy alkoholik, chlor, ale Kazik? On pije tylko czasem. Pije, bo lubi. Pije, bo ma napięcie związane z pracą. Pije, bo jest wrażliwy i źle reaguje na nasze kłótnie. Często się za nie obwiniałam… Na początku, nawet gdy pił, nie był agresywny, więc byłam skupiona wyłącznie na różnicach między nim a ojcem.
Pół roku po naszym pierwszym spotkaniu, zapisaliśmy się do Urzędu Stanu Cywilnego, a po roku byliśmy już po ślubie. Na nic były przestrogi mojej matki, żebym się zastanowiła co do tego zamążpójścia. Matka widziała coś, czego ja na tamten moment nie chciałam widzieć. Byłam cholernie zakochana w Kaziku! Tylko on się liczył.
Po ślubie Kazik coraz częściej sięgał po alkohol. Chodził jednak do pracy, więc wydawało mi się, że wszystko jest tak, jak powinno. Myślałam, że chłop, jak to chłop – wypić musi, więc nie robiłam mu
awantur, gdy wracał chwiejnie z baru. Przynosił większość pieniędzy do domu, wystarczało nam.
Kilka lat po ślubie urodził się nasz pierwszy syn, rok później kolejny. Zostawałam sama z dziećmi, zmęczona, bez żadnej pomocy z jego strony. Mąż za każdym razem udowadniał mi, że to jego życie
jest ważniejsze, jego praca, delegacje. Zaznaczał, że to on utrzymuje rodzinę więc muszę być posłuszna i pokorna. Powtarzał mi jak mantrę: ,,rolą kobiety jest dbanie o dom i wychowywanie dzieci’’. W głowie dominowało tylko jedno słowo „MUSZĘ!”. Muszę to, muszę tamto… porzuciłam wtedy własne potrzeby i przybrałam „rolę ofiary”.
Przez lata byłam ofiarą. Bycie nią powodowało we mnie agresję. Byłam często sfrustrowana, krzyczałam na dzieci. Zajmowałam się sprawami ludzi dookoła, odrzucając przy tym własne odczucia. Mąż pił coraz więcej, jego choroba alkoholowa zaczęła postępować. Właśnie wtedy zaczęłam mu zwracać uwagę. Wykrzykiwał mi wtedy, że pije przeze mnie, bo ma dość widoku wiecznie uciśnionej kobiety w domu. Zwracał mi uwagę, że już nie jestem atrakcyjna jak kiedyś, że mogłabym po ciąży ,,coś ze sobą zrobić’’. Ja ostatecznie uwierzyłam, że on ma rację! Wierzyłam, że to ja jestem najgorszą
żoną na świecie, kiepską matką, w dodatku grubą. Wzmacniałam tym jego komfort picia, nieświadomie. On obwiniał mnie, ja to brałam do siebie, on mógł pić w spokoju dalej. Prosty schemat wynikający z jego mechanizmu iluzji i zaprzeczania. Mechanizmu, który dotykał również mnie samą.
Któregoś dnia mój mąż stracił pracę. Oczywiście przez alkohol. Spowodował wypadek pod jego wpływem, czego konsekwencją było obciążenie go kosztami za poniesione straty. Nasz budżet był w
opłakanym stanie, Kazik był jedynym żywicielem naszej rodziny. Musiałam pójść do pracy, żeby pomóc mu spłacać jego długi. Każdego dnia, wstając rano, mówiłam sobie, że muszę mu pomóc. Bo to mój mąż. Powinnam być przykładną żoną. I znowu tylko; ,,muszę, muszę, powinnam…’’ dominowały moje myślenie. Wikłałam się w schematy, które tak bardzo mi nie służyły, działały na mnie destrukcyjnie. Wtedy jednak o tym jeszcze nie wiedziałam.
Kazik zaczął czuć, że pije za dużo. Zauważał, że ponosi przez to straty. Postanowił sprawić sobie wszywkę. Wytrzymał rok, później znowu pił, jak dawniej. Przez ten rok abstynencji wcale nie było
lepiej. Przez to, że nie potrafił sobie radzić z napięciem wynikającym z głodu alkoholowego, wszczynał kłótnie, szukał problemów. To był również trudny czas.
To ja głownie wychowywałam nasze dzieci. Długo myślałam, że one nie zauważają uzależnienia ojca. Myślałam, że skutecznie ukrywam i kamufluję jego picie. Przecież, gdy wracał wieczorami pijany do domu, to szybko kładłam go spać, żeby nie obudził dzieci. Jakie to moje myślenie było naiwne! Moje dzieci doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Gdy chłopcy mieli po jakieś 10-11 lat, przeprowadzili ze mną rozmowę, powiedzieli mi wtedy, że wstydzą się ojca. Chcieli, żebym „coś” z tym zrobiła, bo są wyśmiewani przez swoich rówieśników. Cóż, zrobiłam, ale chyba nie to, czego oczekiwali. Poszłam do ich szkoły, złapałam na korytarzu gagatków i powiedziałam im, co myślę o naśmiewaniu się z moich synów.
Kazik od czasu utraty stałej posady zaczął pracować dorywczo. Właściwie tylko po to, żeby starczyło mu na alkohol i papierosy. Synowie po kolei wyprowadzili się z domu rodzinnego, zaraz po ukończeniu osiemnastu lat. Zostałam sama. Ta samotność była nie do zniesienia. Nie było we mnie akceptacji tego, że jestem bezsilna wobec uzależnienia męża. Miałam poczucie zmarnowanych lat i kompletnie nie wiedziałam, co robić. Miałam wrażenie, że całe moje życie polega na kręceniu się wokół męża i wykrzykiwaniu mu co chwilę, żeby przestał pić. Wylewałam mu schowany alkohol! A on? On nauczył się jeszcze bardziej kłamać i manipulować. Byłam wściekła, złość i żal wylewały się ze mnie.
Pewnego dnia spotkałam koleżankę, która również jest żoną alkoholika. Poleciła mi terapię dla osób współuzależnionych, mówiąc, że jej bardzo pomogła. Zapisałam się na terapię myśląc, że stanę się bardziej sprawcza. Dostanę złote rady i dzięki mnie mąż przestanie pić, zacznie sobie radzić z głodem i w ogóle stanie się bajka. Bajka, której właściwie nigdy przy nim nie zaznałam. Ach, to myślenie życzeniowe!
Jakie było moje zdziwienie, kiedy dzięki mojej terapeutce zaczęłam się skupiać na sobie! Przez lata zapomniałam, że tak w ogóle można. Odkrywałam na nowo własne potrzeby, o których istnieniu w
ogóle nie pamiętałam, które wyparłam. Cała moja koncentracja była skupiona wyłącznie na mężu, poczucie kontroli było dominujące. Wykonałam ogromną pracę nad zmianą schematów myślenia. Przewartościowałam swoje myślenie i przekonania odnośnie tego, co „muszę” w życiu. Dopuściłam do siebie, że mogę coś chcieć! I fakt, uzyskałam poczucie sprawczości. Ale ta sprawczość jest
związana z odpowiedzialnością za moje własne życie, a nie z możliwością wpływania na męża i jego kontrolowania. Teraz czuję, że to ode mnie zależy, czy z nim zostanę, czy nie. Jeśli zostanę to
tylko dlatego, że będę tego chciała – a nie „musiała” tylko dlatego, że to jakaś mityczna definicja dobrej kobiety. Kiedyś usłyszałam, że „’depresja to nagroda za bycie za długo grzecznym’’. Ja swoją grzeczność przepłaciłam długimi latami depresji, teraz już nie chcę być grzeczna – chcę być
szczęśliwa!
Lista placówek świadczących pomoc dla osób z uzależnieniem i ich bliskich znajduje się na stronie PARPA.
Dodaj komentarz