
Historia Moniki i Tomka pokazuje, że wychowanie w jednym domu może pociągać za sobą różne konsekwencje. Ich ojciec pogrążał się w chorobie alkoholowej, pił na oczach dzieci. Każde z nich poukładało sobie życie w inny sposób. Choć ciężar dzieciństwa dźwigają do tej pory.
Monika opowiada, że dzieciństwo jej i jej brata nie było różowe. O ile przez pierwsze lata nie dostrzegała w zachowaniu rodziców nic niepokojącego, o tyle we wspomnieniach ze szkoły podstawowej pojawiają się przebłyski pijącego dość stereotypowo ojca.
– Mam poczucie, że większość osób z mojego pokolenia ma częściowo podobne wspomnienia. Blokowisko z wielkiej płyty, spotkania rodziców ze znajomymi w dużym pokoju. I czysta wódka. Ale pewnie to jakieś jednorazowe obrazki z dzieciństwa. W moim przypadku z kolei dość wyraźne. Tata był niezwykle głośny, mama z kolei cichutka. Pamiętam, że każda taka impreza to było popisywanie się nami, że tacy podobni do siebie, a tacy inni. I ciągłe napięcie, że zostaniemy zawołani do salonu, jak małpki w zoo. Z kolei następnego dnia musieliśmy uważać na wszystko – ton głosu, każdy ruch. Niezależnie od tego, jak się zachowaliśmy, zazwyczaj i tak było coś nie tak.
W opowieści Moniki kształtuje się obraz dwójki dzieciaków, które inaczej reagowały na sytuację. Dziewczyna przyznaje, że poddawała się temu, była bierna i pozwalała się „przygniatać”. Mówi jednak, że jej brat dość szybko zbudował wokół siebie obronny mur. Buntował się, stawiał, stawał w jej obronie.
– Był taki etap, kiedy nas to bardzo poróżniło. Tomek próbował wytłumaczyć mi swój punkt widzenia, w jego ocenie jedyny i słuszny. A ja tłumaczyłam, że nie może tak ostro. Nie potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, nikt nas tego nie nauczył. Każde z nas reagowało inaczej, a nie było nad nami nikogo, kto wziąłby nas za ręce, poprowadził i ukoił nasze emocje.
Monika przyznaje, że czuła ogromny żal i złość na swoją mamę, która przez lata nic nie zrobiła.
– Nie rozumiałam, jak można tkwić u boku mężczyzny, który jest ciężarem. Mama wszystko robiła sama, próbowała trzymać za dużo sznurków – pracę, dom, ojca, nas. Finał był taki, że w pewnym momencie wszystko się rozpadło. Nie chcę powiedzieć, że to jej wina, jestem przekonana, że było jej ciężko. Ale nigdy nie dała sobie szansy, aby jej pomóc.
Wejście w dorosłość
Tomek wyjechał z domu od razu po maturze. Udało mu się załatwić pracę dorywczą w Anglii. Przyznał zresztą po czasie, że wyjechałby nie mając nic na oku, bo jego celem było odcięcie się od rodziców. Monika została w poczuciu obowiązku. Miała to szczęście, że mogła studiować w mieście, w którym mieszkała.
– Myślę o sobie, że byłam cyborgiem. Szkoła, dom, potem jeszcze dorywcza praca. Nakręcałam się jednocześnie w pretensjach do Tomka, no bo przecież „jak on mógł mnie zostawić”? Na głowie pijący ojciec i coraz bardziej nieporadna matka. Czułam, jak się staczam emocjonalnie w jakąś otchłań, bardzo chciałam, aby ktoś wyciągnął do mnie rękę, a jednocześnie miałam pretensje do świata, że nikt tego nie robi. Żeby była jasność – nie sygnalizowałam tego. Po prostu w mojej głowie kłębiły się coraz to nowe myśli.
Jednocześnie Monika podkreśla, że nie potrafiła tego bólu, który w niej siedział, wykrzyczeć. Choć przez cale dotychczasowe życie obserwowała Tomka i zazdrościła mu umiejętności stawiania granic i mówienia o swoich uczuciach, ona nie umiała wydusić z siebie słowa. Często chciała wykrzyczeć ojcu lub mamie swoją złość albo przytulić się w gorszym momencie, ale nigdy tego nie zrobiła. Budowała coraz grubszy mur, jednocześnie będąc grzeczną, podporządkowana i dbającą o rodzinę „córeczką”.
Dość niespodziewanie Monika trafiła do szpitala i ta wizyta – jak twierdzi – pomogła jej zrozumieć wiele rzeczy.
– Kiedy zasłabłam w pracy, zarekomendowano mi kilkudniowy pobyt w szpitalu i jak to się mówi, generalny przegląd. Okazało się, że mam spore niedobory i jestem skrajnie wyczerpana. Było mi już wówczas wszystko jedno. Marzyłam o tym, aby zasnąć i odpocząć od codzienności, obowiązków i rozwiązywania problemów. Nie chciałam już myśleć o rachunkach, receptach, zobowiązaniach mamy, jej nieporadności, piciu ojca i jego długach. Czułam, że ta ogromna kula mnie przygniotła. Tym, co trzymało mnie przy życiu była ogromna złość, jaką czułam na myśl o Tomku.
Proces terapeutyczny
Monika przyznaje, że kilka razy przeszła jej przez myśl terapia, ale w tej przygniatającej kuli, która kilkakrotnie pojawia się w opowieści dziewczyny, niezwykle ciężkim składnikiem był wstyd.
– Wtedy, w tym szpitalu, poczułam, że jest mi wszystko jedno, że chcę wszystko z siebie wyrzucić, nic nie czuć. Albo wyrzucić to, co czuję, aby poczuć coś nowego, innego.
Udało się skontaktować Monikę z psychologiem i zorganizować konsultację jeszcze w czasie jej pobytu w szpitalu. Dziewczyna podkreśla, że było to niezwykle uwalniające.
– Opowiadałam pani psycholog historię mojego życia i czułam się, jakbym po kolei zdejmowała z siebie warstwy. Jakbym szła w stronę światła. Nie wiem, ile to trwało, pewnie kilka godzin, ale nie czułam presji, tylko coraz większy spokój. Poczułam, że jestem gotowa, aby się z tym wszystkim mierzyć. Ale jak tylko wyszłam ze szpitala poczułam, że tracę grunt pod nogami.
Monika podjęła wówczas decyzję o telefonie do Tomka. Brat dość szybko pojawił się w rodzinnych stronach.
– Tomek mnie utulił i powiedział, że czekał na mój telefon. Wynajął pokój w hotelu i spędziliśmy razem cały weekend. Nie rozmawialiśmy ze sobą bardzo długo, ale okazało się, że to nie jest aż takie trudne. Teraz wiem dlaczego – Tomek był kilka kroków przede mną. Miał za sobą terapię, potrafił mówić o tym, co czuje, obserwował wiele rzeczy z perspektywy czasu. Ja była m w tym procesie świeża. I nigdy nie miałam takiej wewnętrznej siły, jak on.
Wszystkie te wydarzenia zaowocowały decyzją o podjęciu terapii.
– Miałam poczucie, że stawiam pierwsze kroczki w dorosłości. Rodzicom wcale o tym nie powiedziałam, bo czułam, że mi nie pozwolą. Choć miałam prawie 30 lat, wciąż czułam się „uwiązana”. Ale czułam, że mam oparcie w Tomku. Nauczyłam się do niego dzwonić, rozmawiać z nim. Coraz bardziej brakowało mi go tu, w Polsce, i całkiem niedawno po raz pierwszy odważyłam się wsiąść w samolot i polecieć, zostawić rodziców.
Monika podsumowuje swoje dotychczasowe uczestnictwo w terapii, jako uwalniające.
– Teraz wiem, że mogę wiele. Nie jestem jeszcze gotowa, aby całkiem tupnąć nogą, wyprowadzić się i żyć po swojemu, ale fakt, że wyjeżdżam na weekend z domu albo czasem mówię ojcu „nie”, jest dla mnie ogromnym osiągnięciem i postępem. Już nie jestem bezradna i wierzę w to, że kiedyś dorosnę.
Fot. Christian Vasile, Unsplash.com
Dodaj komentarz