Na czym polega redukcja szkód w leczeniu uzależnienia od alkoholu? Czy nie jest równoznaczna ze wspieraniem picia u chorych? Komu tak naprawdę służy? O redukcji szkód rozmawiamy z Jadwigą Fudałą, kierowniczką Działu Lecznictwa Odwykowego i Programów Medycznych PARPA.
Redakcja: Redukcja szkód to pomoc, która nie polega na wyciąganiu chorego z nałogu. Dla kogo i po co stosuje się takie programy?
Jadwiga Fudała: To kontrowersyjna sprawa, często źle interpretowana. Redukcja szkód to oferta dla osób uzależnionych, które nie utrzymują abstynencji, bo nie chcą lub po prostu nie potrafią tego zrobić. W tej grupie są osoby, którym grozi społeczne wykluczenie, a mimo to nie są w stanie przestać pić. Często są to osoby bezdomne, ciężko uzależnione.
Do tej pory, po nieudanych próbach leczenia, próbowaliśmy po raz kolejny kierować te osoby do stacjonarnych placówek. Nie twierdzę, że to nie przyniosło efektu w żadnym wypadku, ale procent tych sukcesów jest niewielki. W wielu przypadkach próby leczenia wnosiły jedynie tyle dobrego, że pacjenci poprawiali się kondycyjnie, po czym wychodzili ze szpitala i wracali do dawnego stylu życia.
Dla tych pacjentów wymyślono programy redukcji szkód. Mają one dwa zasadnicze cele. Pierwszy to przedłużenie życia osób, które piją bardzo destrukcyjnie i nie wyrażają woli zaprzestania ani ograniczenia picia. Drugi to zminimalizowanie negatywnych skutków funkcjonowania tych osób dla innych.
Jakie skutki destrukcyjnego picia innych odczuwa reszta społeczeństwa?
J.F.: Na przykład, kiedy ludzie pijący, bezdomni koczują w jakimś punkcie miasta, gdzie jest np. przedszkole, plac zabaw czy miejsce odpoczynku dla wszystkich, to takie miejsce traktujemy jako potencjalnie zagrażające. Nie chcemy, by nasze dzieci się tam bawiły, sami też omijamy je szerokim łukiem. Jeżeli chcemy odzyskać takie miejsca, to powinniśmy pomyśleć o stworzeniu innych, w których uzależnieni będą mogli się gromadzić, co nam poprawi komfort funkcjonowania.
W ten sposób działają kraje niemieckojęzyczne. W istniejących punktach pomocy, w ramach redukcji szkód, można spożyć alkohol, kupiony tam na miejscu. To alkohol niskoprocentowy i w limitowanych ilościach. W zamian za to pacjenci mają dach nad głową, jakieś jedzenie, mogą się wykąpać. Takie punkty zapewniają też minimalną pomoc medyczną.
Co to znaczy?
J.F.: To znaczy, że ktoś zerknie na pacjentów, w jakim są stanie i zaopatrzy rany lub wezwie pogotowie – na przykład. Ponadto oferowana jest też pomoc psychologiczna. Taka forma pomocy jest trochę jak streetworking, który znamy z postępowania z narkomanią, a w ogóle nie kojarzymy jej z alkoholizmem. Redukcja szkód to akceptowanie ludzi z tym, co jest, po to, by im przedłużyć życie, a nam poprawić komfort.
Idea takiego pomagania wydaje mi się sprzeczna z ideą tzw. twardej miłości. Osobom współuzależnionym mówi się: nie karm, nie pierz, nie wycieraj wymiocin, nie pomagaj, bo alkoholik musi spaść na dno, by miał się od czego odbić.
J.F.: No tak, program redukcji szkód budzi jeszcze więcej emocji niż program ograniczania picia. Bo w programie ograniczania picia ten pijący przynajmniej chce coś zrobić, a w tym wypadku pomagamy komuś, kto nie chce nic zmieniać. W takiej sytuacji ludzie mówią: o nie, inwestować publiczne pieniądze w taką grupę, która od siebie nic nie daje? Nawet krzty chęci?
Zgadza się, ale pamiętajmy: oni jeżdżą tymi samymi środkami komunikacji, co my, i jeśli mają wszy, to te wszy tam zostawiają. A w punktach, w których oferuje się redukcję szkód, tych wszy się pozbędą. W punktach redukcji szkód dla narkomanów rozdaje się czyste strzykawki. Dzięki temu zapobiega się rozprzestrzenieniu chorób zakaźnych.
Warto wiedzieć, że takie osoby niezwykle obciążają finansowo system prawny i służbę zdrowia. Ciągle lądują na OIOM-ach, mają długoterminowe pobyty w szpitalach albo ciągle są pacjentami izby wytrzeźwień lub trafiają na dołki policyjne. To wszystko kosztuje. Więc jeśli jesteśmy w stanie zainwestować trochę w to, żeby znacznie zmniejszyć tamte koszty, a jednocześnie poprawić życie tych ludzi, to jest to uczciwa oferta.
Ponadto chodzi też o czas pracy personelu medycznego…
J.F.: Dokładnie. Poza tym – włożę kij w mrowisko – jeśli państwo uznaje, że obywatele mogą pić legalnie psychoaktywną substancję, a jeszcze czerpie z tego zyski, to jest zobligowane do tego, by radzić sobie z konsekwencjami wynikającymi z picia alkoholu. Nie powinno być tak, że jedna strona zarabia, a koszty ponosi każdy sam osobiście, tym bardziej, jeśli wiemy, że konsekwencje czyjegoś picia ponosimy wszyscy – bezpośrednio lub pośrednio, ale wszyscy.
Kto w tej chwili realizuje programy redukcji szkód?
J.F.: Głównie organizacje pozarządowe. Nawet w państwowej noclegowni trzeba być trzeźwym, by z niej skorzystać. Nie wszyscy potrzebujący potrafią wyhamować. Powinniśmy mieć miejsca i dla osób trzeźwych, i dla pijących. To nie muszą być wyszukane warunki. Wystarczy, że zapewnimy jej przeżycie, damy dach nad głową, coś ciepłego i opiekę osoby, która spojrzy czy ta osoba nie umiera. Czyli minimum.
Czy taka pomoc – poza uczciwością wobec społeczeństwa – ma pozytywny wpływ psychologiczny na ludzi, którzy z niej korzystają?
J.F.: Niektóre osoby otoczone programem redukcji szkód, przynajmniej na czas tej opieki, wyhamowują z piciem. Redukcja szkód to też warunkowa pomoc, narzucany jest jakiś rygor. Inny niż we wcześniej opisanych programach (abstynencji i ograniczenia picia – przyp. red), ale jednak. Godzimy się, że przychodzą nietrzeźwi, że nadal piją, ale odrobinę muszą wyhamować, bo nie mogą być nieprzytomni jeśli chcą się umyć, coś zjeść. Jeśli im odmówimy takiej pomocy, to nie wyhamują ani trochę, a szkody poniesiemy wszyscy. Redukcja szkód to pomoc nie tyle medyczna czy terapeutyczna, co humanitarna.
Niedawno widziałam program w telewizji o mężczyźnie, który stale przebywał na przystanku autobusowym. Był w strasznym stanie. Miał żywe rany na nogach, poodsłaniane, bo było lato. Chodziły po nich muchy, robaki… Ludzie omijali ten przystanek z daleka, by tylko się z tym mężczyzną nie zetknąć. On w końcu umarł na tym przystanku i wtedy wybuchła afera, kto jest temu winien. Okazało się, że niedaleko mieszkał jego ojciec i jego siostra kompletnie bezradni, nie byli w stanie mu pomóc. Ten człowiek wielokrotnie lądował w szpitalach, ale poza tym nic mu nie zaproponowano. Dopiero, gdy po raz kolejny tracił przytomność, wdrażano interwencję. Gdyby w Polsce funkcjonowała pomoc w formie redukcji szkód, prawdopodobnie nie zakończyłoby się to w taki sposób. Ktoś w porę by zauważył, w jakim jest stanie, a cała historia miałaby inny przebieg.
Dziękuję za rozmowę.
Czytaj też:
Abstynencja w leczeniu uzależnienia od alkoholu. Rozmowa o celach terapii
Ograniczenie picia w leczeniu uzależnienia od alkoholu. Rozmowa o celach terapii cz. 2
Jadwiga Fudała – socjolog, specjalista psychoterapii uzależnień, organizator systemu lecznictwa odwykowego w zakładach karnych, wieloletni kierownik wojewódzkiego ośrodka terapii uzależnienia (woj. mazowieckie). Autorka licznych artykułów i publikacji w obszarze profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych. Posiada certyfikat terapeuty motywującego. Od 2005 roku kieruje działem Lecznictwa Odwykowego i Programów Medycznych w Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (www.parpa.pl).
Dodaj komentarz