Marcin ma 42 lata i dwoje dzieci. Mówi o sobie, że bywa szczęśliwy, ale czuje się spełniony. Od dwóch lat buduje nową relację. Poznajcie historię mężczyzny, który wyszedł ze współuzależnienia.
Marcin pochodzi z Warszawy. Mówi o sobie, że jest warszawiakiem z krwi i kości. Z żoną poznali się na studiach i ze sobą zostali.
– Maja była duszą towarzystwa. Śliczna, ogarnięta, wiedziała, czego chce. Piła sporo, ale kto nie pił? Studia, imprezy, prawo młodości…
Marcin wspomina lata młodości z dużą dozą wyrozumiałości.
– Gdy analizuję nasz związek z perspektywy czasu widzę wiele rzeczy. Takich, które być może w normalnej relacji sprawiłyby, że jednej ze stron zapaliłaby się czerwona lampka ostrzegawcza. Ale mi się nie zapaliła. Przede wszystkim nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z chorobą alkoholową. Po drugie, wychowywałem się w domu pełnym kobiet. To ja byłem „mężczyzną” – nie miałam prawa do słabości, bezsilności, wątpliwości czy tym bardziej okazywania emocji i rozmawiania o nich.
Choć w głowie przepracował już alkoholizm żony przyznaje, że czasem wracają do niego pytania, na które odpowiedzi nigdy nie znajdzie i sytuacje, których nigdy nie zrozumie.
– Wiem, że tak jest. Uznałem swoją bezsilność wobec nałogu Majki, ale myślę, że takie myśli będą do mnie jeszcze wracać. Pozwalam im przychodzić, przypomnieć co mnie ukształtowało, uświadomić wdzięczność za miejsce, w którym się znalazłem. A potem puszczam je wolno.
Nigdy nie było sielankowo
– Po studiach oboje zajęliśmy niezłe stanowiska. Pracowaliśmy w zawodzie i zarabialiśmy całkiem nieźle. Mimo kredytu na dom czuliśmy się dość bezpieczni finansowo, dlatego szybko zaczęliśmy rozmawiać o powiększeniu rodziny.
Marcin przyznaje, że alkoholu w domu nigdy nie brakowało i zawsze była jakaś okazja, aby się napić. Fundamenty, okna, pierwszy mebel – na wszystko zapracowali i się z tego cieszyli. Teraz widzi, że nie było to normalne i zdrowe. Ale przyznaje, że uświadomiło mu to teraz – bolesne – analizowanie zdarzeń z przeszłości.
– Na co dzień był to kieliszek wina albo drink, ale zdarzało się popić tak jak na studiach. Jej, bo ja dawno już „wyrosłem” z picia na umów i bezdusznego kaca. Czułem się dorosły i dojrzały. Musiałem pilnować budowy domu, ogarniać pracę i zajmować się Mają na kacu. Oczywiście, że ją tłumaczyłem. Przecież była zmęczona, opijała się szczęściem, nie mieliśmy zobowiązań w postaci dzieci.
Kiedy na świat przyszedł ich syn, Marcin twierdzi, że w jego życiu rozpętało się piekło.
– Do pracy zawodowej i wykańczania domu musiałem dołożyć opiekę nad dzieckiem i wiecznie niedomagającą żoną. Rozumiałem, że mały potrafi dać w kość, ale przyszedł moment, w którym nie mogłem jej zaufać. Bałem się, że zostawiając ją samą z synkiem dojdzie do jakiejś tragedii.
Z opowieści Marcina wynika, że to prowadziło do sprzeczek, cichych dni, albo przeciwnie – awantur. Wracając z pracy nigdy nie wiedział, co zastanie w domu i czego spodziewać się po żonie. Zaczął wyrywkowo podjeżdżać w środku dnia, kontrolować ją, „nasyłać” swoją mamę lub siostrę, aby podczas niezobowiązującej wizyty pilnowały chłopca.
– Żona ciągle wypominała mi, że ją sprawdzam, że je nie ufam, że ona nie może tak żyć i najlepiej żebym odszedł i zabrał ze sobą dzieci, bo ma nas wszystkich dość. Twierdziła, że przeze mnie jest nikim, że przeze mnie pije, że to ja sprawiam, że nikt jej nie szanuje, itd. Bo rzeczywiście stopniowo znajomi zaczęli się od nas – przez nią – odwracać. Trudno im było znieść te ciągłe wahania nastroju, krzyki i przede wszystkim rozmowy pod wpływem alkoholu.
Jak w każdym związku, zwłaszcza z osobą chorą, zdarzały się miesiące miodowe i lepsze dni.
– Nasz miodowy miesiąc trwał tak długo, że naiwnie uwierzyłem, że coś się zmieni. Obiecywała, że przestanie pić, jeśli będę częściej przy niej, że brakuje jej czułości, ale przecież nas kocha – mnie i naszego synka. Zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. Kocham naszą córkę nad życie i nigdy, przenigdy, niczego bym nie zmienił. Ale wiem, że to było głupie.
Równia pochyła
Po narodzinach córki Maja zaczęła wpadać w ciągi alkoholowe. Nie wróciła do pracy, za to zaczęła znikać co jakiś czas. Najpierw były to pojedyncze wieczory, wyjścia z koleżankami, żeby odsapnąć od dzieci. Później zdarzało jej się nie wracać po kilka dni.
– Moje emocje tez były zszargane. To była wieczna sinusoida. Wpędzanie mnie w poczucie winy, wyrzuty sumienia, ale też paniczny strach.
Kiedy zniknęła na tydzień i wróciła w podartych, nie swoich ubraniach, coś w nim pękło. – Na terapię poszedłem szukać pomocy dla niej. W drugiej kolejności dla dzieci. W ogóle nie myślałem wtedy o sobie. Byłem nauczony, że muszę, że trzeba i że nie wolno. Spodziewałem się, że będę jedynym facetem w grupie. Okazało się, że nie dość, że nie byłem jedynym, to jeszcze niezależnie od płci nasze historie na pewnym poziomie były identyczne. Takie same odzywki partnerek, chowanie butelek, oszukiwanie, manipulacja. Sporo czasu zajęło mi ułożenie sobie w głowie tego, że mam do czynienia z chorobą. W dodatku taką, w leczeniu której pomoc z zewnątrz nigdy nie będzie skuteczna, jeśli chory nie zrozumie i nie zechce jej przyjąć. A w takiej sytuacji byłem.
Marcin przyznaje, że paraliżujący wstyd był dominującym uczuciem. Że stereotypy są w społeczeństwie tak silne, że wyjście z narzuconych ram zajęło mu mnóstwo czasu.
– Dopiero kiedy zrozumiałem pewne schematy i mechanizmy, odważyłem się mówić o moich problemach głośno. Rodzina przyjęła to zadziwiająco dobrze, choć nigdy do końca nie akceptowali w pełni tego, że stanąłem „przeciwko” żonie. Od czasu do czasu mówili głośno, że chcę odebrać dzieciom matkę, że co ze mnie za ojciec i na szczęście sądy uznają wyższość kobiety w rodzinie. To strasznie krzywdzące i bolesne.
Maja odeszła od Marcina kilka lat temu.
– Nigdy nie była czułą mamą. Dzieci ją denerwowały, męczyły, trochę jak niechciane rzepy, które przyklejają się do ubrania. Zrzekła się praw rodzicielskich, zrzucając z siebie pewien ciężar. Wyjechała z Warszawy w rodzinne strony. Wiem, że spotykała się z różnymi mężczyznami. Choć nie chciałbym oceniać, mam poczucie, że staczała się na coraz głębszy margines społeczny. Od trzech lat zupełnie nie wiem, co się z nią dzieje. Czasem zastanawiam się, czy żyje.
Dopiero gdy cała rodzina przestała mieć kontakt z Mają, stopniowo przyznawali Marcinowi rację.
– Nie mam do nich żalu, staram się rozumieć wszystkie ich emocje, ale jakaś blizna we mnie została. Pewne słowa zostały powiedziane i one mają dla mnie znaczenie. Choć nie uczestniczę już w terapii grupowej, wciąż mam indywidualny kontakt z psychologiem i spotkamy się w ramach grupy dla osób współuzależnionych raz w miesiącu. Czasem na żywo, czasem online, ale to dla mnie bardzo ważny punkt na mapie życia. Wciąż nie wyobrażam sobie być bez grupy. Choć z moją byłą żoną nie mam żadnego kontaktu, a nowa partnerka jest dla mnie ogromnym wsparciem, historie innych współuzależnionych, zwłaszcza w kontekście dzieci, dają mi ogromną siłę. I też chciałbym wspierać innych, pomagać im przechodzić przez życie z alkoholikiem. Czuję w tym jakąś misję, powołanie, to mnie napędza.
Nowa rodzina
– Po jej odejściu i zamknięciu formalnym wszystkich spraw, wydawało mi się, że jestem gotowy na nowy związek. Ale gdy tylko poznawałem kobietę, uciekałem.
Marcin podkreśla, że jego bagaż powstrzymywał go przed zaangażowaniem się w jakąkolwiek relację. Analizował wszystko, nie tylko przez swój pryzmat, ale także ze względu na dzieci.
– Przeszły wiele. Mnóstwo trudu kosztowało mnie wyjaśnienie im, dlaczego nie mają mamy i dlaczego – skoro nie umarła – nie chce ich znać. Uważam, że poradziłem sobie z tym nieźle, bazując głównie na swojej intuicji.
Aż pewna znajomość przyszła niespodziewanie.
– Rozpoczęliśmy naszą znajomość od „tu i teraz”, z ogromną uważnością i chęcią poznania się. Zaprzyjaźniliśmy się. Każde kolejne spotkanie pozwalało nam odkrywać się i zdejmować kolejne warstwy – powoli i cierpliwie.
Marcin o sobie, dzieciach, Magdzie i jej synku mówi „rodzina”. Podkreśla, że używa tego określenia z pełną odpowiedzialnością. Otaczają go ludzie, których kocha i czuje, że jest kochany.
– Bywam szczęśliwy, bo czuję, że świadomość konieczności przepracowania jeszcze wielu spraw powoduje, że nie mogę się tak czuć bez przerwy. Ale wiem, że to proces i kiedyś osiągnę spokój. Cieszę się, że moje dzieci mają mamę, która kocha je ponad wszystko. A i ja zostałem tatą po raz trzeci.
Marcin mówi, że wciąż się boi, niepokoi, ale ufa. I kocha. Wie, że można żyć inaczej.
– Chciałbym pomóc innym facetom. Wiem, że mężczyzn w takiej sytuacji jak ja jest więcej. Chcę im powiedzieć, że można żyć inaczej, że mówienie o emocjach jest dobre, że myślenie o sobie nie jest egoizmem. I że nie tylko – wbrew powszechnej opinii – kobiety mogą być współuzależnione, wykorzystane, obciążone chorobą alkoholową partnerka i zdominowane nią. Można z tego wyjść, bywa trudno, chyba zawsze jest boleśnie, ale warto.
Dodaj komentarz