Alkoholizm to choroba demokratyczna – może dotknąć każdego. I choć przebiega według pewnego schematu, widoczne są różnice między tym, jak piją mężczyźni, a jak kobiety. Te drugie też nieco inaczej wychodzą z uzależnienia. O tym, z czego wynikają te różnice mówi doktor psychologii i terapeutka uzależnień Ewa Woydyłło-Osiatyńska.
Redakcja: Chciałabym tę rozmowę zacząć od nawiązania do filmu „Zabawa, zabawa”, który na początku roku wszedł do kin i pokazał nieco inne oblicze choroby alkoholowej – kobiece oblicze… Czy ten obraz jest wiarygodny?
Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Tak, jest wiarygodny, z tym że nie pokazuje wszystkich oblicz alkoholizmu. To jest film dedykowanym tzw. wyższej półce. Pokazane są w nim kobiety sukcesu. Takie, o których świat w życiu by nie powiedział, że mają jakiś problem. Pani profesor pediatrii, znana pani prokurator, żyjąca w świecie polityki i towarzysko związanym z salonami i wreszcie studentka dorabiająca w korporacji. To są nisze, gdzie najmniej się spodziewamy, że spotkamy osobę z problemem. A okazuje się, że status w żaden sposób nie gwarantuje zdrowia.
Druga rzecz to fakt, że kobiety pokazane w tym filmie w żadnym razie nie są reprezentatywne. Kobiety alkoholiczki, tak jak i mężczyźni alkoholicy, rekrutują się z całej gamy. To kobiety, które chodzą na szpilkach i mają swoją zaufaną kosmetyczkę, jak i kobiety bez zębów, których dzieci zostały oddane do adopcji czy do Domów Dziecka.
My, specjaliści, mówimy zresztą, że alkoholizm to najbardziej demokratyczna choroba. Choć nie jedyna. Jednak o alkoholizmie powszechnie myśli się, że jest to choroba nizin społecznych. W tym sensie „Zabawa, zabawa” walczy z tym stereotypem.
A co w takim razie z powszechną opinią, że mimo demokratyzacji kobiety jednak piją inaczej – między obowiązkami, w ukryciu. Czy rzeczywiście bardziej i lepiej niż mężczyźni się kamuflują?
E.W.O: Tak, dlatego że bardziej się wstydzą. A wstydzą się bardziej dlatego, bo żyjemy w społeczeństwie, które wobec nich ma wyjątkowo wysokie oczekiwania. To się jednak zmienia. Choć pozornie jest to „statyczna wizja”, ona ewoluuje od ponad 50 lat. I zmierza w taką stronę, że dzisiaj spokojnie można zobaczyć kobiety w barach czy klubach nocnych, które przychodzą tam same, żeby napić się drinka. 50 lat temu to nie było możliwe. A 100 lat temu to już w ogóle – wtedy młode kobiety nie piły wcale, jedynie kurtyzany albo ulicznice. „Porządne” kobiety, dopiero gdy mówiło się o nich „staruchy”, czyli było po 45. roku życia, mogły się napić. Taki był model społeczny.
Obejrzyj film z kampanii edukacyjnej Znaj Ryzyko!
A gdzie w tym modelu było miejsce mężczyzn?
E.W.O: Kobieta musiała być cnotliwa, porządna i musiała kontrolować swoje zachowania. Mężczyźnie wolno było szaleć. On zresztą musiał się wyszumieć. Obyczajowo alkohol należał i należy do sfery zabawy. On rozluźnia, po alkoholu robi się dziwne rzeczy, nie pamięta. Przyzwoita kobieta nie mogła sobie na to pozwolić. A dzisiaj może. I coraz więcej kobiet przeciętnych, pospolitych, bezrobotnych czy zajmujących się domem – nie tylko robiących karierę – robi to. Kiedyś ta sfera była zarezerwowana na pracę. Dzisiaj, wbrew pozorom, pracuje się mniej niż dawniej. Prac ubyło. Dla przykładu: nie znam osoby, która by prała ręcznie czy nawet zmywała, bo większość, zwłaszcza w Warszawie, ma zmywarki. To wszystko spowodowało, że kobieta ma wiele swobód, które zresztą sama sobie wywalczyła.
Zatem kobiety piją, ale to wciąż jest kieliszek wina, a nie „małpka” czystej?
E.W.O: Różnie z tym bywa. Alkohol jest substancją chemiczną, która działa w specyficzny sposób. Przy regularnym jej używaniu powstaje efekt tolerancji. Organizm się przyzwyczaja w taki sposób, że mała ilość przestaje na nim robić wrażenie. Ponieważ pije się dla wrażenia, należy zwiększać dawkę. A jak się zwiększa dawkę, to w pewnym momencie osiąga ona taki poziom, w którym już działa toksycznie, a nie „leczniczo”. Bo na początku to jest „świetne” lekarstwo – na tremę, nudę, poprawę nastroju, zmęczenie czy frustrację. A jak się człowiek napije, to czuje się lepiej. Wciąż jednak są środowiska, w których nie wypada się upić albo jest to źle widziane przez otoczenie, środowisko, rodzinę.
Czyli nie ma znaczenia, co się pije…
E.W.O: Alkohol na każdego wpływa jednakowo rozluźniająco. Sęk w ty, że mężczyźnie uchodzi, a kobiecie nie. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której mężczyzna zapomina odebrać dziecko z przedszkola i przyjeżdża 2 godziny spóźniony. Panie zapewne powitają go z troską, czy mu nie zaparzyć szybkiej kawy, czując że jest na rauszu. I nie słyszy słowa wyrzutu, że zajmowały się dzieckiem. A gdyby tak mama spóźniła się po dziecko, a jeszcze nie daj boże poczułyby alkohol, to zaraz wykonałyby telefon na Policję, bo przecież dziecko jest w niebezpieczeństwie. Taki podwójny standard ciągle obowiązuje, zwłaszcza wśród „prymitywniejszej” części obywateli. A że ich jest bardzo dużo, nawet większość, bo takim jesteśmy społeczeństwem, to kobietom utrudnia to picie. Dlatego się z nim ukrywają.
Czy kobiety pijące są świadome swoich problemów? Tego, że „kieliszek wina” też może świadczyć o chorobie alkoholowej?
E.W.O: Tak samo jak mężczyzna. Jeżeli kobieta pije, ale na razie nie ma żadnych niepokojących sygnałów, to niby dlaczego miałaby myśleć, że jest uzależniona? Tylko dlatego, że pije wieczorem kieliszek wina? W powszechnej opinii choroba alkoholowa to przecież leżenie w rynsztoku. Bo przecież to, że ktoś jest pijany, nie oznacza, że jest alkoholikiem.
Tu trzeba powiedzieć o czymś innym – jaka jest wiedza ludzi i ich stosunek do picia. A u nas ciągle jeszcze świadomość na temat alkoholizmu jest niewielka. Choć rośnie, najczęściej wśród tych osób, które zetknęły się z alkoholizmem w jakikolwiek sposób – mając ojca, który poszedł się leczyć, mamę, brata, albo po prostu przeczytały książkę. One mają wiedzę, że mówi się o chorobie i co to jest uzależnienie. To trochę się zmieniło, wciąż jeszcze wiele ludzi uważa, że to nie jest ich problem. Zresztą tak zaczyna się każda historia osoby pijącej, że „przerzuca się” na słabsze alkohole. Tyle, że musi ich wypić więcej. Miałam nawet starsze pacjentki, które w ogóle nie kupowały alkoholu, a jedynie nalewkę ziołową na spirytusie, dostępną w aptekach jako lekarstwo na wzmocnienie. Wcale nie piły w knajpach i nie robiły awantur… Odmian alkoholizmu jest wiele.
Jak w takim razie piją kobiety?
E.W.O: Kobiety mają częściej „nieawanturniczy” styl picia, a na pewno dużo mniej awanturniczy niż mężczyźni. Moje własne obserwacje są takie, że kobiety najczęściej „rozpijają się” pod wpływem osobistych dramatów. Na przykład mąż alkoholik też pije, zdradza ją albo ciągle go nie ma. Dzieci kiepsko się uczą i całe otoczenie obwinia kobiety, że to ich wina. To nawet 99 proc. pacjentek, które przychodzą na leczenie. Mężczyźni bardzo rzadko piją z powodu relacji czy jakiejś osoby – najczęściej z powodu nudy. Wielu z nich nie wyobraża sobie życia towarzyskiego bez alkoholu. Nie potrafią tańczyć, śmiać się czy nawet uprawiać seksu bez alkoholu. Drugim powodem jest praca. Kiedy w Polsce było wysokie bezrobocie, miała miejsce fala alkoholizmu. To bezrobocie dotknęło też kobiet, ale one sobie radzą: gotują obiady dla dzieci sąsiadów, szyją czy w inny sposób pracują, żeby zarobić parę groszy. Natomiast bezrobotny mężczyzna, zamiast zając się dziećmi, to upijał się nieszczęśliwy.
Mężczyzna pije ze swojego powodu, natomiast kobieta z cudzego. Pewnie można tę regułę podważyć, bo są od niej wyjątki, ale taką prawidłowość obserwuję.
Skoro kobiety piją inaczej, to leczenie kobiet i mężczyzn również powinno przebiegać inaczej? Większość grup terapeutycznych jest przecież mieszanych płciowo…
E.W.O: Rzeczywiście, wszędzie na świecie te grupy są mieszane. W Polsce jest tylko jeden ośrodek, gdzie grupy nie są koedukacyjne. Uznano, że zawężanie spotkań do grona kobiet przynosi odwrotny efekt niż powinno. Kobiety w swoim gronie mniej się uczą. A terapia to nie jest leczenie, to jest szkoła. Ci ludzie czegoś nie umieli, dlatego pili. Np. nie umieli poradzić sobie z nuda, żalem, pretensjami, poczuciem niższości, itp. Ze smutku i beznadziei zaczęli pić. Leczenie ma charakter edukacyjny. Na taką właściwą, głęboką terapię, jest czas, gdy człowiek nie pije już 2-3 lata. Ale na początku porusza się sprawy związane z funkcjonowaniem człowiek w jego bezpośrednim środowisku, czyli domu, rodzinie, pracy, wśród znajomych. W tle są zawsze trauma, frustracja czy nieszczęście. Nawet, jeśli ich z boku nie widać. Nieszczęście jest bowiem bardzo subiektywne.
Te uwarunkowania zewnętrzne wpływają nieco na terapię i odwyk. Bo trzeba odzwyczaić człowieka od tego, co zazwyczaj wydawało mu się niezbędne. Dla osoby uzależnionej to, co dla nas jest problemem, dla niej jest lekarstwem, rozwiązaniem.
Dziękuję za rozmowę.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska – doktor psychologii, psychoterapeutka, specjalistka w dziedzinie terapii uzależnień. Jest autorką wielu książek, m.in. „Sekrety kobiet”, „Podnieś głowę”, „W zgodzie ze sobą”, „Buty szczęścia”, „Bo jesteś człowiekiem: żyć z depresją, ale nie w depresji”. Za książkę o alkoholizmie pt. „Rak duszy” otrzymała Nagrodę Teofrasta od czytelników. W Fundacji Batorego kieruje szkoleniem specjalistów leczenia uzależnień w Europie Wschodniej i Azji Centralnej. Aktywnie działa w Kongresie Kobiet. Wykładowczyni SWPS w Strefie Psyche. Laureatka Medalu św. Jerzego oraz wyróżnień państwowych.
Dodaj komentarz