– Jestem osobą uzależnioną od alkoholu – tak wiele nowych znajomości rozpoczyna Agata. Twierdzi, że dzięki temu ma „z głowy”, a przecież nigdy nie wiadomo, jak spotkanie towarzyskie się skończy. Zwłaszcza, że daleko jej do wciąż stereotypowo funkcjonującej w wielu wyobrażeniach kobiety uzależnionej – jest wysoką, zgrabną dziewczyną, uśmiechniętą, kreatywną, towarzyską. Ale jak sama mówi o sobie – niezwykle samotną.
– Jestem jedynaczką, typowym dzieckiem lat 80-tych z małego miasta. Dzieciństwo upłynęło mi na grach przed blokiem i zabawach na trzepaku. Mama zajmowała się domem, tata był „ważnym”, miejskim urzędnikiem. Rzadko bywał w domu. Teraz, jako dorosła kobieta wiem, że nie bez powodu. Powiedzmy delikatnie – nie był wierny ani mojej mamie, ani innym kobietom, z którymi się spotykał. Ale wtedy myślałam, ze dużo pracuje i zarabia mnóstwo pieniędzy. Bo rzeczywiście niczego nam nie brakowało. Jeździliśmy na zagraniczne wakacje, miałam super ciuchy, zabawki, wydawało mi się nie tylko, że żyję beztrosko, ale teraz widzę, że wszystko to było pozbawione głębi, pozorne.
Agata mówi, że miejsce, w jakim dziś się znajduje, to typowe „rozdroże”. Z jednej strony przepracowuje i odkrywa swoje dziecięce „braki”, wie co chciałaby wyprostować, jak się sobą zaopiekować. Z drugiej podkreśla, że brakuje jej sił, aby walczyć. Mówi, że gdyby dostała wsparcie z zewnątrz, albo sama była w stanie je sobie dać, może byłoby inaczej…
– Pierwszy raz sięgnęłam po alkohol w szkole średniej. Nie było w tym nic „wow”. Wszyscy próbowaliśmy, eksperymentowaliśmy. Okazało się jednak, że w moim domu jest inaczej niż w innych. Kiedy tato dowiedział się, że spróbowałam, uznał, że to dobry moment, żeby pokazać mi więcej atrakcji ze świata dorosłych. Kiedy więc do rodziców przychodzili goście, traktował mnie na równi z nimi. Częstował alkoholem, w pewnym momencie papierosami. Zaczął mnie zauważać i był ze mnie dumny. Teraz rozumiem, jak zadziałał ten mechanizm w mojej młodej głowie. Zostałam dostrzeżona, doceniona, byłam ważna.
Z perspektywy czasu Agata mówi, że zaczyna współczuć swojej mamie. Kiedy była młodsza nie widziała problemu, potem była na nią zła, że ta jest bierna, aż zaczęła ją oceniać.
– Kiedy stało się dla mnie jasne, że ojciec ma kobiety na boku, nie mogłam przestać się wściekać na moją mamę. Wręcz nią gardziłam, kiedy tato wracał nad ranem, a ona się nim opiekowała i szykowała śniadanie do pracy. Wystarczyła jej rekompensata w postaci wakacji czy wręczonej od czasu do czasu biżuterii. A teraz myślę, że byłam tak samo łakoma na tę odrobinę uwagi, którą dostawałam od ojca – tylko wtedy kiedy uważał mnie za „dorosłą”. Czyli kiedy z nim piłam, kiedy mógł pochwalić się mną przed kolegami… Weszłam w dorosłe, samodzielne życie z takim wzorcem mężczyzny. Oczekiwałam od partnerów takiej właśnie uwagi, bycia wpatrzonym we mnie. Kompletnie nie rozumiałam, czym jest partnerstwo, jak prawidłowo budować relacje.
Agata opowiada, że każdy kolejny związek, w który wchodziła, ją rozczarowywał. Faceci mieli oczekiwania, których nie rozumiała, z kolei oni nie spełniali żadnej z jej potrzeb.
– Zaczynałam sięgać po alkohol jeszcze w czasie trwania relacji – wtedy trochę idealizowałam moich partnerów, jednak na jakimś etapie oni zaznaczali, że picie – nawet tak nieszkodliwe, jak moje – im przeszkadza. Bo choć nie upijałam się do nieprzytomności, każdą wspólną aktywność spędzałam na rauszu. A kiedy już związek się kończył, zapijałam smutki. Z przyjaciółkami na winie, a potem sama, w domowym zaciszu. Przyszedł moment, w którym uznałam, że w ogóle nie ma sensu próbować, lepiej spotykać się niezobowiązująco i stawiać na siebie. Jednak gdzieś, w głębi duszy, czekałam na księcia z bajki, który mnie z tego wyciągnie. A wiemy wszyscy, jak działa uzależnienie – organizm się przyzwyczaja, chce więcej i więcej.
Wydawać by się mogło, że momentem przełomowym będzie dla Agaty wypadek samochodowy. Została potrącona przez auto, kiedy straciła równowagę i zsunęła się z chodnika na ulicę.
– Miałam dużo szczęścia. Moje ciało było dość znacząco znieczulone, więc elastyczne. Kierowca jechał powoli, bo to była wąska, osiedlowa uliczka. Zima, noc, ciemno, ja w czarnej kurtce. Skończyło się pokruszonymi kośćmi w lewej ręce i całą masą zadrapań. Kierowcy nic się nie stało. W szpitalu leżałam chwilę, rodzice uznali, że jest im wstyd za mnie i nie odwiedzili mnie ani razu. Bywały u mnie koleżanki, znajomi, ale serce mi pękało.
Czas rehabilitacji ręki był dla Agaty niezwykle trudny. Ćwiczenia były bolesne, a proces długotrwały.
– Nie wiem czy kiedykolwiek odzyskam pełną sprawność w dłoni. Po wypadku zwolniłam w pracy, zwolniłam w życiu i okazało się, że nie wiem co robić. Ta pustka była przerażająca. Jeszcze w szpitalu czułam przypływ mocy, miałam poczucie, że tak wiele się wydarzyło, że teraz wezmę się w garść i będzie tylko lepiej, ale to było życzeniowe myślenie.
Tuż po opuszczeniu szpitala Agata zgłosiła się do poradni leczenia uzależnień.
– Wchodząc tam, czułam się jak sparaliżowana. Wiem, że mam problem, wiem, że nikt nie rozwiąże go za mnie, natomiast nie wiem skąd wziąć siły. Staram się zrozumieć wszystkie te zależności, walczę ze sobą, ale alkohol często wygrywa. Zalewam nim tę pustkę i samotność, którą czuję. Jednocześnie, kiedy przychodzi moment otrzeźwienia, pogrążam się w poczuciu winy, że nie dałam rady. Regularnie rzucam w przestrzeń pytania „skąd brać siłę”, „jak się powstrzymać”, „jak odzyskać spokój”. Wiem, że to jest możliwe. Co więcej – wiem, że ja też jestem w stanie żyć bez tego „zagłuszacza” emocji, ale może to jeszcze nie mój czas, nie moje dno? Tylko co musi się wydarzyć, żeby poza świadomością i chęcią naprawdę przestać?
Agata uczęszcza na terapię indywidualną. Stawia opór przed grupą twierdząc, że nie potrafiłaby dać innym ludziom wsparcia, bo przecież cały czas sięga po alkohol.
– Moja terapeutka twierdzi, że mam wygórowane oczekiwania wobec samej siebie. Żebym mocno przemyślała, czy sama dla siebie nie jestem przemocowa. Że naturalne są „wpadki” i początek drogi niepicia jest trudny, prawie każdy się potyka. Zgadzam się, a jednocześnie oczekuję od siebie pewnej zerojedynkowości – daję sobie prawo do słabości, lub nie. Póki co jeszcze sobie daję, dlatego nie widzę szansy na sukces i życie w trzeźwości. A jednocześnie bardzo chcę tę szansę sobie dać. Więc coraz częściej myślę o spotkaniach w grupie. Być może ktoś mierzy się z czymś takim, jak ja? Może ma podobne rozterki. Powoli otwieram się na to, żeby poza głośnym i radosnym obwieszczaniem na początek „Hej to ja, alkoholiczka”, które to zdanie daje mi przewagę, przyznać z pokorą „piję i mam problem, proszę podaj mi rękę”. Trzymajcie za mnie kciuki.
Dodaj komentarz