Jola ma 40 lat, mieszka w niewielkiej miejscowości pod Poznaniem i od lat próbuje zbudować nowe życie. „Wychowywałam się w domu pełnym przemocy i alkoholu. Dopiero teraz, po wielu latach, zrozumiałam, że nie muszę nosić tego ciężaru” – opowiada.
Życie Joli nie było łatwe. Choć jej historia przypomina wiele podobnych scenariuszy, gdy była dzieckiem, wśród rówieśników była jedyna. Przemoc, strach, chaos – to były jej codzienne realia. „Mój ojciec pił od zawsze. Alkohol rządził naszym domem, a przemoc była na porządku dziennym. Nie znałam innego życia, a jednocześnie widziałam je jakby przez szybę. Widziałam, że u koleżanek w domu jest spokojnie i bezpiecznie. Nie lubiłam nikogo odwiedzać. Wstydziłam się pytań o moich rodziców. Dziś wiem, że był to objaw troski, ale wtedy chciałam zapaść się pod ziemię” – wspomina.
Jej dzieciństwo przepełnione było bólem, wstydem i samotnością. „Tak wyglądało moje dzieciństwo: szkoła, dom, przemoc, krzyki, płacz mamy, bieda. Moi rówieśnicy w szkole nie wiedzieli, co przeżywam. Nikogo do siebie nie zapraszałam, bałam się, że tata wróci z pracy pijany, że znowu będzie awantura. On nie patrzył na nic, nigdy się z nami nie liczył, butelka rządziła jego głową i całą naszą rodziną” – mówi.
Matczyne poświęcenie
Jej matka była jedyną ostoją spokoju w tym chaosie. „Moja mama starała się nas chronić jak tylko mogła. Niestety nie umiała poradzić sobie z tym, co się działo, iść po pomoc czy przyznać się komukolwiek, z czym się mierzy. W pracy słyszała tylko pytania, czy wszystko w porządku, czy można jakoś jej pomóc i co się z nią dzieje. Jej koleżanki z pracy widziały, że przychodzi zmęczona i emocjonalnie nieobecna. Opowiedziały mi to po latach. Moja mama o nas dbała i wydawało jej się, że przynosząc tacie alkohol i próbując trzymać go w domu, też nam pomaga. Czasami zresztą dzięki temu był w domu większy spokój, ale tego zniszczenia, tej destrukcji, nikt nie był w stanie zatrzymać.”
Mama Joli z czasem zachorowała na nowotwór piersi. „Chroniła nas do samego końca, a ona sama i jej dobro były w jej hierarchii na samym końcu. Między innymi z tego powodu ja, jako dorosła osoba, też nie umiałam się chronić. Choć doświadczenie związane z nałogiem ojca spowodowało, że moim jedynym wyznacznikiem wyboru męża było to, żeby nie pił, to w tym związku sama siebie też długi czas stawiałam na samym końcu, nie umiałam zadbać o swoje potrzeby. Mam szczęście, bo mój mąż jest bardzo dobrym człowiekiem i sam zwracał mi na to uwagę, że ja wszystko dla wszystkich zrobię, nawet gdybym sobie sama miała zrobić krzywdę” – tłumaczy kobieta.
Jola musiała przyjąć rolę mamy i zająć się rodzeństwem oraz prowadzeniem domu, gdy ta zmarła. Miała wtedy 16 lat. „Od tamtej pory całe utrzymanie rodziny spadło na mnie. Nie skończyłam liceum, nie mam matury. Musiałam pracować od 17. roku życia, żebyśmy mieli co jeść. Zatrudniłam się jako sprzątaczka, potem pomagałam w sklepie i w barze. To były ciężkie lata, ale nie miałam wyboru” – wspomina.
Droga do samodzielności
Z czasem Jola zrobiła kurs kosmetyczny i zaczęła pracować jako kosmetyczka. „To była moja szansa na lepsze życie, o które walczyłam. Założyłam własny salon, a później własną rodzinę. Ale przeszłość ciągle mnie prześladowała. W życiu zdążyłam nauczyć się zaradności i samodzielności, dlatego w biznesie szło mi naprawdę dobrze. W końcu zdałam sobie sprawę, że i tak jestem nieszczęśliwa. Mam wszystko – dobrą pracę, stabilną sytuację finansową, dobry związek i zdrowe dziecko – a i tak ciągle jestem niezadowolona. Czułam się z tym fatalnie, jak niewdzięcznica, ale doskonale wiedziałam, jakie jest źródło mojego nieszczęścia” – mówi.
„Czy to DDA?”
Jola, mimo że ułożyła sobie swoje życie, cały czas monitorowała sytuację swojego ojca. Cały czas wykazywała się nadopiekuńczością wobec swojego młodszego rodzeństwa i to ją wykańczało. Była na skraju zmęczenia, ale mimo wszystko w tym trwała, nie umiała uwolnić się od poczucia odpowiedzialności. „To było okropne, bo miałam duży żal do taty i rany, które mi zadał, cały czas krwawiły, a jednocześnie nie mogłam oderwać się od myślenia, że to mój ojciec i po prostu muszę mu pomagać.”
W końcu koleżanka Joli, widząc, z czym się ona mierzy, opowiedziała jej o tzw. DDA. „Pamiętam, że poraziła mnie trafność tych wszystkich cech, tak jakby opisywały mnie. Nie mogłam przestać o tym myśleć, aż w końcu skorzystałam” – mówi Jola.
Terapia pomogła jej zrozumieć, że nie musi dalej troszczyć się o ojca. „Na terapii uświadomiłam sobie coś, co wiedziałam tylko w teorii – że nie jestem odpowiedzialna za życie i problemy mojego ojca. Że mam prawo do własnego szczęścia i spokoju. Terapia dała mi też narzędzie do tego, żeby przerwać ten toksyczny mechanizm i odważyć się postawić na siebie. W końcu zaczęłam wierzyć, że to jest możliwe i że życie dla siebie, a nie tylko dla innych, może mieć sens” – opowiada.
Nowa perspektywa
Ojciec Joli nadal żyje, pije, ma długi, żyje w koszmarnych warunkach. „Nie mogę już mu pomagać. Zbyt wiele mnie to kosztowało. Nadal czuję złość, żal i gniew, ale paradoksalnie to daje mi siłę do działania” – mówi. Niestety, rodzina Joli oczekuje od niej czegoś innego.
„Rodzina wymaga, bym zajęła się ojcem. Wstydzą się, że taka historia dotyczy naszej rodziny. Moje rodzeństwo się od tego odcięło i bardzo dobrze, choć kiedyś miałam do nich żal. Rodzeństwo mojego ojca przyzwyczaiło się, że to ja ogarniam pisma od komorników czy z banku, że coś jest niezapłacone. Ale ja nie zamierzam się tym zajmować. To nie jest moja sprawa. Staram się tylko zadbać, by po śmierci taty jego długi mnie nie obciążyły. Dawniej sąsiedzi mojego taty dzwonili do mnie, kiedy on na przykład spał na klatce schodowej albo zapraszał kolegów, z którymi upijał się i robił burdy. Ale ja zaczęłam odpowiadać: 'Dzwońcie do dzielnicowego, nie do mnie’, i odkładałam słuchawkę. Widzę, jak wiele zdrowia mnie to do tej pory kosztowało i ile czasu zajmuje terapia. Nie zamierzam więcej marnować życia” – opowiada.
Jola podkreśla, że decyzja o odcięciu się od ojca była trudna, ale konieczna. „Musiałam to zrobić dla siebie, dla swojego zdrowia psychicznego i fizycznego. Mam własną rodzinę, dzieci, które mnie potrzebują. Codziennie doświadczam tego, ile mojej uwagi skupionej było kiedyś na tym, co robi tata, i na tym, co wydarzyło się w moim życiu – uwagi, którą mogłam dać moim dzieciom. Teraz nadrabiam” – mówi.
Dziś
Obecnie Jola stara się żyć pełnią życia, mimo trudnej przeszłości. „Jestem dumna z tego, co osiągnęłam, mimo że było to tak trudne. Teraz mogę dawać przykład moim dzieciom, pokazać im, że można przejść przez trudności i wyjść na prostą. W końcu opowiedziałam im o moim dzieciństwie, w ogóle zaczęłam o tym rozmawiać również z moim mężem. Kiedyś unikałam tematu, nie przyznawałam się, że jadę do ojca, nie przyznawałam się, czym się zajmuję po godzinach czy czym się martwię. Zawsze wymyślałam jakieś inne wymówki. A teraz uważam, że moja historia może być dla całej mojej rodziny, a zwłaszcza dla moich dzieci, bardzo cenną lekcją” – opowiada.
Dodaj komentarz