
Marihuana często jest postrzegana jako „ten niegroźny” narkotyk. Jej palenie legalne jest w wielu krajach. Według badań, marihuana jest narkotykiem, z którym młodzież ma pierwszy kontakt. Adrian jest 30-latkiem, który swoją pierwszą inicjację z ,,trawką” miał już jako nastolatek. Poznajcie jego historię.
Redakcja: Adrianie, czy pamiętasz jak to się zaczęło?
Adrian: Pamiętam dokładnie. Miałem wtedy 16 lat. Od zawsze miałem kumpli starszych od siebie, którzy brali różne narkotyki. Pewnego wiosennego wieczoru zaproponowali mi palenie. Nie wahałem się, zawsze wydawało mi się, że to taki delikatny narkotyk, który nie może przecież zrobić żadnej krzywdy. Zagłębiając się w szczegóły, to szczerze mówiąc nie było mi wtedy przyjemnie – nie poczułem nic ekscytującego. Wręcz przeciwnie – miałem dziwne lęki, chciałem, żeby działanie narkotyku skończyło się jak najszybciej.
R: Co sprawiło, że sięgnąłeś ponownie?
A: Namowy kolegów, mój brak asertywności i mnóstwo problemów, których doświadczałem jako nastolatek. Słyszałem, że kolejnym razem będzie przyjemniej. Mówili, że to zależy od towarzystwa i różne takie ,,podwórkowe legendy”. Ostatecznie nawet nie spostrzegłem, kiedy zacząłem palić codziennie. Na początku dla relaksu, później na lepszy sen, na lepszy apetyt…
R: Wspomniałeś o problemach, jakich doświadczałeś jako nastolatek…
A: Wydawało mi się wtedy, że byłem otyły, choć mieściłem się w normach BMI. Byłem po prostu dużym dzieciakiem. Rówieśnicy zwracali na to uwagę. Któregoś dnia zostałem okrzyknięty pseudonimem ,,ulany” – został on ze mną na długie lata. Chciałem być chudszy. Próbowałem przekonać o tym swoich rodziców. Oni jednak traktowali dodatkowe kilogramy jako objaw zdrowia. Jakiś syndrom miłośników Rubensa czy coś… – Adrian zaczyna głośno się śmiać, a do jego oczu napływają łzy. Szybko je wyciera, zamazując wszelkie przejawy tego, że wspominając swoje doświadczenia z dzieciństwa wciąż odczuwa nieprzyjemne emocje.
R: Dasz radę kontynuować?
A: Jasne – bierze głęboki oddech, wyprostowuje plecy i zaczyna mówić dalej – Jako młody chłopiec miałem duże kompleksy związane ze swoim pochodzeniem. Odkąd pamiętam, mój ojciec był „na rencie” – miał chore serce. Matka pracowała na dwa etaty, nie przelewało nam się. Była woźną w mojej szkole, wstydziłem się tego. Gdy mama próbowała mi coś powiedzieć na przerwach czy dać kanapki, to byłem do niej chamski i opryskliwy. Później miałem wyrzuty sumienia. Chyba wciąż je mam. W tamtym czasie uznanie kolegów było dla mnie ważniejsze niż okazywanie szacunku własnej matce. Trudny czas.
R: Miałeś poczucie, że palenie daje Ci uznanie wśród kolegów?
A: Oczywiście. Tak wtedy czułem. Należałem do paczki osiedlowych łobuzów. Zabawnie to brzmi, bo część z nich obecnie wyrosła na odpowiedzialnych mężczyzn, część niestety kontynuuje nastoletnie tradycje osiedlowe. Niektórzy założyli rodziny, inni widzą swoich bliskich zza krat. Życie pisze różne scenariusze. Ja mam poczucie, że mi się udało. Chociaż czasami naprawdę było blisko, żeby stracić siebie.
R: Co masz na myśli mówiąc o stracie siebie?
A: Jako nastolatek paliłem marihuanę codziennie. Podbierałem mamie pieniądze z portfela. Czasem nawet zbierałem butelki, żeby dostać pieniądze za kaucję. Palenie stało się celem, koniecznością. Uczyłem się dobrze, miałem szansę na dobre studia. Poszedłem jednak do pracy, żeby móc dalej trwać w uzależnieniu.
R: Mówisz o uzależnieniu od marihuany, a czy miałeś kontakt z innymi używkami?
A: Kontakt miałem, owszem. Ale nie lubiłem np. stanu po spożyciu alkoholu. I ten kac… to nie dla mnie. Raz próbowałem też mefedronu. Nie uzależniłem się od tych substancji, ja miałem swoją zieloną królową. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Wybierałem sobie nawet na partnerki takie dziewczyny, które miały podobne zamiłowania.
R: Co działo się później w Twoim życiu, po okresie nastoletnim?
A: Trwałem w długich, toksycznych związkach, chodziłem do mało ambitnej pracy. Nie miałem pasji, ani zainteresowań. Większość pieniędzy wydawałem na trawkę, zapożyczałem się u innych. Tak jak wspomniałem, kobiety w moim życiu paliły razem ze mną. Nie mieszkałem już z rodzicami, wydawało mi się, że moje życie jest dobre. Nie wiedziałem, że można inaczej. Ba! Ja nawet nie wyobrażałem sobie żyć inaczej. Wstawałem rano i moją pierwszą myślą była myśl o trawie, była też ostatnią przed pójściem spać.
R: Co się stało, że zacząłeś terapię?
A: Ha! Siła miłości! – odpowiada rumieniąc się. – Zerwała ze mną wcześniejsza partnerka, nawet nie wiem dokładnie z jakiego powodu. Domyślam się, że pojawił się ktoś inny. Nieważne. Chwilę później poznałem kobietę swojego życia – moją obecną narzeczoną. Agatę poznałem w przychodni lekarskiej. Znalazła się tam z powodu urazu stopy, pomogłem jej dostać się do taksówki i tak wymieniliśmy się numerami. To było całkiem zabawne. Zaczęliśmy się spotykać. Nasze spotkania odbywały się na ławce przed jej blokiem, bo tak jak wspomniałem, Agata miała problemy z chodzeniem. Opowiedziałem jej o sobie, postawiła mi ultimatum. Powiedziała, że jeśli mamy randkować, to jej wymogiem jest moja trzeźwość. Zakochałem się w niej i dlatego zdecydowałem się podjąć leczenie. Wyszukałem w Internecie placówkę, która zajmuje się problemem uzależnienia od marihuany. Rozpocząłem program Candis. Nie będę ściemniać, na początku zdecydowałem się ze względu na oczekiwania narzeczonej. Później bycie trzeźwym zaczęło mi się podobać…
R: Co masz na myśli mówiąc, że trzeźwe życie może się podobać?
A: Zdałem sobie sprawę, że tamten Adrian to nie był prawdziwy Adrian – to nie byłem ja, nie czułem siebie. Miałem problemy z koncentracją, nie zwracałem uwagi na szczegóły. Wszystko było jakby za szybą. Ja nie czułem życia, uciekałem od niego. Mimo wieku, nie byłem odpowiedzialnym facetem, zachowywałem się jak dzieciak. Priorytetem życiowym było zapalenie trawy, a reszta była nieistotna. Nie miałem marzeń, planów. A nawet jeśli się jakieś pojawiały, to przez brak mojej konsekwencji w działaniu nie mogłem ich zrealizować. Mam poczucie utraconych lat.
R: Co się z Tobą działo po rozpoczęciu leczenia?
A: Po odstawieniu strasznie się pociłem. Szczególnie w nocy. Odczuwałem głód. Miałem problemy ze snem i koszmary… Trawa uzależnia i trzeba mówić o tym głośno. Mija trzeci rok odkąd jej nie palę. Jestem z siebie dumny. Nigdy nie chciałbym do tego wrócić ponownie, jednak nie zarzekam się. Dbam o siebie i uczę się siebie na nowo. Mam świetny związek, oparty nas szczerości i rozmowie. Bob Marley śpiewał ,,Don’t worry, be happy” – jestem szczęśliwy, prawdziwie szczęśliwy – bez wspomagaczy. Mam nadzieję, że moja historia będzie apelem do wszystkich rodziców. Jeśli podejrzewasz, że Twoje dziecko pali trawę – reaguj.
Dziękujemy za rozmowę!
Mogą Cię zainteresować:

Dodaj komentarz