– Żyjąc już ze świadomością, że jestem osobą współuzależnioną, musiałam zmierzyć się z dwiema, do tej pory moim zdaniem niezwykle trudnymi kwestiami. Pierwszą był wstyd związany z tym, że weszłam w taką relację, drugą – wstyd związany z tym, że z niej wyszłam… – mówi Hania. Jak trudno jest zostawić alkoholika samemu sobie opowiedziała nam Hania. Oto jej historia.
Hania jest artystką-rzeźbiarką. Na co dzień prowadzi zajęcia w pracowni ceramicznej dla różnych grup wiekowych. Po godzinach realizuje się nie tylko w artystycznym kontakcie z gliną, ale również innymi materiałami.
– Od kiedy pamiętam, wszyscy mówili o mnie per „artystyczna dusza”. I rzeczywiście od małego uwielbiałam prace plastyczne. Zwłaszcza te, przy których można było się pobrudzić. Dziś rodzice są niezwykle świadomi, jak ważny jest rozwój sensoryczny dzieci. Wtedy wielu intuicyjnie pozwalało maluchom żyć swobodnie. Inni – w tym moi rodzice – trzymali się raczej sztywnych ram. Porządne ubranie, czyste zabawy, żadnego podwórka, błota… tylko zajęcia plastyczne dawały mi swego rodzaju wolność i chyba dlatego się w nich zatracałam. W małym miasteczku, z którego pochodzę, możliwości były ograniczone. Na szczęście pani prowadząca zajęcia w Domu Kultury była niezwykle wrażliwa i uważna. Jestem wdzięczna, że spotkałam ją na swojej drodze. Może zabrzmi to banalnie, ale jej zawdzięczam w dużej mierze to, kim i gdzie teraz jestem.
Kiedy Hania opowiada o swoim domu rodzinnym, nie brakuje w jej słowach ciepła, pewnej delikatności, jednak podkreśla, że dziś ma świadomość, że mogłaby dostać więcej. Jak sama mówi, jej rodzice byli dość konserwatywni i wychowywali ją na „porządnego człowieka”.
– Umiarkowanie pochwalali swobodną zabawę. Byli zwolennikami porządku, schematów, rutyna dawała im poczucie bezpieczeństwa. Ja od zawsze intuicyjnie czułam, że to tak nie działa. Przynajmniej nie w moim przypadku. Złościli się na brudne spodnie, zabawę po szkole. Pozwalali na swobodę tylko podczas zajęć dodatkowych. Uważali, że zajęcia pozaszkolne to edukacja, rozwój i sprawią, że znajdę – w ich mniemaniu – dobrą pracę.
Po ukończeniu szkoły średniej Hania dostała się na studia do jednej z Akademii Sztuk Pięknych, jednak pod presją rodziny wybrała finalnie kierunek ekonomiczny.
– Męczyłam się na studiach okrutnie, ale tłumaczyłam sobie ten wybór i decyzję tym, że przecież będzie mi łatwiej ogarniać później swój artystyczny świat. Marzyło mi się tworzenie czegoś z niczego. Projektowanie, wcielanie pomysłów w życie, pokazywanie emocji.
Hania poznała Emila na studiach. Przypadli sobie do gustu. On był zdecydowanie ścisłym umysłem, wzajemnie się uzupełniali.
– Bardzo się zakochałam. Nie widziałam poza nim świata. Dla mnie – nie miał wad. Twardo stąpał po ziemi, ale rozumiał moją artystyczną pasję. Nie miał problemu z tym, że realizuję się i spełniam wychodząc wieczorami do lokalnego centrum artystycznego i wracam ubłocona gliną. Miał swoje ambicje.
Kiedy ta relacja się zmieniła? Z opowieści Hani wynika, że po skończonych studiach każde z nich skupiało się na nieco innych wartościach. Emil skupił się na pracy, dostał doskonałą propozycję w jednym z banków, realizował się. Hania podjęła studia na ASP, stawiając wreszcie na swoim. Pracując w tym czasie za niewielkie pieniądze w małej firmie.
– Męczyłam się wtedy zawodowo bardzo. Z jednej strony robiłam to, co kochałam i czułam, że zmierzam w taką stronę życia, w jaką naprawdę chcę. Z drugiej zarabiałam marnie, ciążyła na mnie presja pnącego się po szczeblach kariery partnera. On coraz bardziej elegancki, ja coraz bardziej upaćkana. „Artystka” zdawali się mówić moi rodzice bez szacunku, jednocześnie podziwiając Emila, że coś osiągnie. Ale on stał za mną murem. Kiedy oświadczył się, nie miałam wątpliwości, że robię dobrze.
Hania opowiada o następnych wydarzeniach w swoim życiu jak o powolnym procesie osuwania się na dno.
– Nie stało się to od razu, ale podejście Emila zmieniło się. On pracował więcej, żebym ja mogła się realizować. On zarabiał lepiej, żebym ja nie musiała robić tego, czego nie chcę. On był odpowiedzialny, bo ja nie byłam poważna i dojrzała. Najpierw to wszystko sączyło się maleńkim strumieniem. Później coraz częściej, intensywniej. W końcu uwierzyłam, że jestem słabsza, gorsza, że nie dam rady sama, bez niego nie podołam i że wszystko co jest nie tak to moja wina. Kiedy wieczorami szłam na zajęcia do pracowni, on wychodził z kolegami. Spotkania biznesowe, ważne ustalenia, budowanie relacji. Alkohol pojawiał się coraz częściej.
Słuchając dalszej opowieści, można odnieść wrażenie, że historia jest wręcz książkowa. Powoli Emil pił coraz więcej, szukając powodu w zachowaniu Hani. I w niej wzbudzając coraz większe poczucie winy.
– Zdarzało mi się myśleć, że przecież to nie możliwe, żeby pił szkodliwie. Wiedziałam, że ma stresującą pracę i musi czasem odreagować, ale w pewnym momencie poczułam, że ponoszę winę i odpowiedzialność za całokształt, zresztą wprost potrafił mi mówić, że pije przeze mnie. Przeszło mi przez myśl, że nie mam siły, nie dźwignę tego i że skoro on mnie tak traktuję, to ja też zostawię go, samemu sobie, i zajmę się sobą. Ale nie potrafiłam.
Hania zgłosiła się do jednej z poradni uzależnień z prośbą o pomoc dla jej ukochanego. To był jej pierwszy kontakt z miejscem, w którym można otrzymać pomoc. I że ona może ją otrzymać.
– Niewiele wiedziałam o uzależnieniach. Przede wszystkim żyłam w jakimś przekonaniu, że mogę pomóc drugiej osobie. Kiedy trafiłam do przychodni poczułam, że mogę pomóc tylko sobie. Podjęłam terapię mówiąc o tym Emilowi wprost. Był na mnie zły, że mu nie ufam i kwestionuję jego słowa. A przede wszystkim mam złe zdanie o nim, jako mężczyźnie. W pewnym momencie nie wiedziałam, co myślę o sobie naprawdę, a co jest echem jego słów i tez w mojej głowie.
W trakcie terapii Hania – jak opowiada – doświadczyła swego rodzaju olśnienia. Poczuła, że chciała „wypłynąć na powierzchnię” od kiedy była mała, ale zawsze coś ją blokowało. Terapia otworzyła jej pewne drzwi.
– Najpierw terapia indywidualna, a potem grupowa, pokazały mi, że mogę więcej niż mi się wydawało. Że to wszystko o czym marzę, może być moje, a spełnienie zawodowe i osobiste oraz realizacja pragnień nie oznaczają wyrządzania komuś krzywdy. Przeciwnie. Mam prawo oczekiwać, że osoby mi najbliższe będą chciały mojego szczęścia i będą mnie w nim wspierały. Albo przynajmniej nie będą rzucały kłód pod nogi. Emil nie chciał słuchać mojej racjonalnej argumentacji. Nie uznawał w ogóle tego, co mówię. Rodzice stali za nim murem. Słyszałam klasyczne „co z tego, że czasem pije, skoro dobrze cię traktuje. No i ma porządną pracę, nie to co ty”.
Hania podjęła decyzję o tym, żeby zostawić swojego uzależnionego partnera samemu sobie, ograniczyć nieco kontakt z rodzicami, powoli budując zdrowe granice i finalnie postawić na siebie.
– Spełniam się w tym, co robię. Uczę, pracuję, zarabiam tyle, żeby żyć dobrze. Jestem w procesie terapii i czuję, że wracam do zdrowia. Czasem boli, czasem jest trudno, czasem jeszcze trudniej. Ale wreszcie jest mi dobrze. Tak – jestem szczęśliwa. Zamartwiam się czasem, że rodzice nie rozumieją, że mają pretensje. Myślę co u Emila, czy ma żal, że zostawiłam go nie wierząc w kolejne zapewnienia o zmianie. Ale postawiłam na siebie. Już był czas.
Dodaj komentarz