Jadwiga od zawsze lubiła działać i pomagać innym. Czyjeś dobro zawsze stawiała wyżej niż swoje. Potrzebowała 30 lat życia u boku osoby uzależnionej od alkoholu i terapii, żeby zdać sobie sprawę, że czasem lepiej postawić na siebie.
„Alkoholizm to problem ludzi z marginesu”
– Alkoholizm kojarzył mi się z ludźmi z marginesu. Takimi, którzy nie mają perspektyw, wykształcenia, stałego zajęcia i siły, by wziąć się w garść. W moim domu rodzinnym wielką wagę przykładało się do edukacji, dobrego wychowania i tego, co ludzie powiedzą. Z dużą łatwością wydawało się, często krzywdzące, sądy na temat innych ludzi. Nie mówiło się o emocjach, nie okazywało się uczuć. Okazjonalne picie wina do obiadu albo „kieliszek koniaczku” po kolacji było wyrazem elegancji i przynależności do wyższych sfer. Nigdy nie widziałam swoich rodziców na rauszu. W ich przypadku zawsze zaczynało i kończyło się na jednym kieliszku. Można powiedzieć, że jeśli chodzi o wzorce picia wyniesione z domu to były dość prawidłowe.
Książę z bajki
Jadwiga swojego przyszłego męża poznała na studiach. Zakochała się od pierwszego wejrzenia. Imponowała jej jego inteligencja, oczytanie, wrażliwość. Szybko zjednał sobie jej rodziców. Wydawał się idealny. Świetnie się rozumieli, mieli podobne aspiracje i zainteresowania. Po studiach wzięli ślub i przez kilka lat starali się o dziecko. – W zasadzie to był nasz jedyny problem, bo inne rzeczy szły zgodnie z planem – wspomina kobieta.
Czarne chmury
– W końcu urodziła się nam pierwsza córka. Byliśmy bardzo szczęśliwi. Przeprowadziliśmy się do większego domu. Wydawać by się mogło, że teraz będzie tylko lepiej. Nagle zmarł ojciec mojego męża i wtedy coś w nim pękło. Smutek i żal zaczął łagodzić lampką wina przed snem. Tłumaczył mi, że nie robi nic złego, a odrobina alkoholu pomaga mu się zrelaksować. Byłam zajęta córką i na początku nie widziałam w tym nic niedobrego. Mąż przecież w ciągu dnia chodził do pracy, odnosił w niej sukcesy, potem zajmował się córką, nie był agresywny i tylko wieczorem sięgał po alkohol – opowiada Jadwiga.
Problem się pogłębiał
Z biegiem czasu w rodzinie pojawiły się kolejne dzieci. W sumie małżeństwo ma ich pięcioro – 3 córki i 2 synów. W domu było też coraz więcej spraw do załatwienia. Jednak mąż Jadwigi coraz częściej wycofywał się z życia rodzinnego, zasłaniał pracą, zmęczeniem, a tak naprawdę pił coraz więcej. – Ta wrażliwość, która ujęła mnie na początku naszej znajomości, stała się źródłem kolejnych problemów. Wystarczyło, że na niego krzywo spojrzałam, któreś z dzieci wolało się bawić ze mną niż z nim, zbyt długo stał w korku, coś stało się w pracy, a sięgał po alkohol. Coraz częściej dochodziło między nami do spięć na tym tle. W różnych częściach domu – w garażu, w szafce nocnej, w szafie pomiędzy ubraniami – znajdywałam ukryte butelki. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że muszę nad tym jakoś zapanować. Mąż obiecywał poprawę, ale niestety zmiana była krótkotrwała. Zaczęłam go kontrolować, przeszukiwać jego rzeczy, aż w końcu sama zaczęłam kupować mu alkohol – wydawało mi się, że w ten sposób ograniczę jego picie – zwierza się kobieta.
„O tym się nie mówi”
Jadwiga wspomina, że w tamtym czasie całą swoją uwagę skupiała na tym, żeby nikt nie zorientował się, że mąż ma problem z alkoholem. – Dzieci rosły i zaczęły zauważać, że sytuacja w domu nie jest normalna. Często byłam tak zajęta utrzymywaniem pozorów dobrego domu, że nie starczało mi siły, żeby faktycznie go tworzyć. Pamiętam, że kiedyś przyjaciółka powiedziała mi, że moja córka zwierzyła się jej, że ojciec jest alkoholikiem, a mama nie może przyjąć tego do wiadomości. Zapytała mnie czy faktycznie tak jest, bo nie zauważyła, abyśmy borykali się z takim problemem. Oczywiście zaprzeczyłam! Powiedziałam, że moje dziecko ma wybujałą wyobraźnię i ostatnio ma kiepskie relacje z ojcem, więc dlatego próbuje go oczerniać. Wtedy Jadwiga była wściekła na córkę, że wyciąga takie rzeczy na zewnątrz i dumna z siebie, że dzięki jej staraniom jeszcze nikt się nie zorientował. Kiedy zapytała córkę, dlaczego mówi takie rzeczy o ojcu innym ludziom, ta wykrzyczała, że hipokryzja i zaślepienie matki jest nie do zniesienia.
Coraz więcej pretensji
Relacje w domu pogarszały się z roku na rok. Dla Jadwigi problemem nie było to, gdy mąż nie był w stanie pojechać do pracy, bo wypił zbyt dużo. Gdy się „nadawał” odwoziła go sama, a jeśli faktycznie nie był w stanie pracować to dzwoniła i wymyślała kolejne wytłumaczenia. Dzieci robiły wszystko, aby nie przebywać z nimi w domu. Dusiły się w tej atmosferze…
– Ja bezustannie robiłam dobrą minę do złej gry. Mąż był niemal kompletnie wycofany. Na moich barkach spoczywało trzymanie wszystkiego w kupie. Jednak wszystko zaczęło się rozsypywać, kiedy mąż stracił pracę. Niestety nie zawsze mogłam świecić za niego oczami – mówi Jadwiga.
Domek z kart
Jadwiga opowiada, że jej mąż przez kilka miesięcy ukrywał fakt utraty pracy. Rano ubierał się w wyprasowaną przez nią koszulę, wsiadał w samochód. O tym, że stracił pracę dowiedziała się od znajomego, na którego wpadła w sklepie. – Myślałam, że zemdleję. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Na wieść, że mąż nie pracuje od kilku miesięcy, bo jego przełożeni kilka razy przyłapali go na piciu alkoholu w pracy, zalała mnie fala wstydu. Wszystko rozsypało się jak domek z kart. Pieniądze na koncie topniały w szybkim tempie, mąż miotał się i nawet próbował znaleźć pracę, ale facetowi po 50. nie jest łatwo na nowo odnaleźć się na rynku pracy. Nie chciałam prosić przyjaciół o pomoc, bo bałam się, że zorientują się, że nadużywa alkoholu i tak naprawdę trudno na nim polegać. Czarę goryczy przelał poważny wypadek. Mąż pod wpływem alkoholu wsiadł w samochód i potrącił pieszego. Ta sytuacja nim wstrząsnęła. Sprawa stała się głośna, a ja przed sobą i przed innymi musiałam przyznać, że mąż musi zacząć się leczyć.
Odchodzę, by żyć
Po tym zdarzeniu mąż Jadwigi odstawił alkohol, poszedł na terapię i zaczął się zmieniać. Niestety między małżonkami nie było lepiej. – To paradoksalne, ale nie lubiłam jego trzeźwości. Nie chcę przez to powiedzieć, że odpowiadało mi jego zachowanie pod wpływem alkoholu, lecz byłam wtedy w stanie przewidzieć jego reakcje. W naszym domu nagle pojawił się nowy człowiek, a ja miałam trudności, by zaakceptować go na nowo. Przestał mnie potrzebować. Już nie musiałam go ratować z opresji, bo radził sobie sam. Pewnego dnia wrócił z mityngu i powiedział: „Odchodzę, by żyć. Przepraszam za wszystko. Nie jesteśmy razem szczęśliwi”. Jak na to zareagowałam? Złością! W głowie mi się nie mieściło, że po tym wszystkim, co dla niego robiłam ma czelność ode mnie odejść. Początkowo wydawało mi się, że tylko tak mówi, że nie będzie miał w sobie siły, żeby faktycznie to zrobić. Myliłam się. Przez długi czas nie mogłam sobie dać z tym rady, byłam rozżalona i samotna. Dzieci zachęcały mnie do pójścia na terapię dla osób współuzależnionych, jednak nie widziałam w tym większego sensu. Zmieniłam zdanie, kiedy natknęłam się w kinie na swojego męża z inną kobietą. To było jak kubeł zimnej wody na głowę. Skoro on ruszył z miejsca, to przyszedł czas i na mnie.
Nowe otwarcie
Terapia dla osób współuzależnionych była dla Jadwigi trudna. Zaczynała ją dwa razy. – Grałam w teatrze pozorów przez 30 lat i nie mogłam tak łatwo zrezygnować ze swojej roli. Za pierwszym razem nie mogłam pogodzić się z faktem, że wspierałam uzależnienie męża. Moje intencje były przecież dobre, robiłam wszystko, żeby ochronić swoją rodzinę. W naszej rodzinie nie było przecież przemocy! Dopiero za drugim podejściem byłam w stanie zmierzyć się z demonami przeszłości i odpowiednio je przepracować. Wiele dała mi grupa wsparcia i spotkania z osobami, które przeszły podobną drogę. Zrozumiałam, że warto dać sobie pomóc. Widocznie potrzebowałam 30 lat u boku osoby uzależnionej, udziału w terapii i grupie wsparcia, żeby zdać sobie sprawę, że czasem warto postawić na siebie. Moje życie nie kręci się już wokół naprawiania błędów byłego męża popełnianych pod wpływem alkoholu. Swój czas i energię inwestuję w siebie – podkreśla Jadwiga.
Fot. Denise Jans, Unsplash.com