,,Byłam szalenie nieszczęśliwym dzieckiem. Do dzisiaj pocieszam się maksymą ,,nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Bo chociaż musiałam, jako małe dziecko, nauczyć się spać w trudnych, głośnych warunkach imprez moich rodziców, przynajmniej teraz nie jest dla mnie problemem zasypianie, gdy sąsiad robi remont.” O korzyściach płynących z ukończenia psychoterapii dla Dorosłych Dzieci Alkoholików i spotkania się ze swoją wewnętrzną ,,szalenie nieszczęśliwą” dziewczynką opowiedziała nam 32-letnia Olga.
Redakcja: Olga, zgłosiłaś się do nas z chęci opowiedzenia nam swojej historii. Co stoi za tym, że chcesz się dzielić swoimi doświadczeniami?
Olga: Chciałabym na swoim przykładzie pokazać, że jest nadzieja, że każda niepomyślna sytuacja może mieć pozytywny skutek albo chociaż przestać po czasie tak bardzo boleć i rwać serce. Miałam bardzo trudne dzieciństwo, wiem, że wielu miało gorzej niż ja, nie zmienia to faktu, że było mi ciężko. Po długiej drodze do siebie samej te negatywne wydarzenia wniosły pozytywne zmiany, wiele mnie nauczyły.
Co masz na myśli mówiąc „droga do siebie samej”?
Cóż, długo byłam bardzo hmm… niepoukładana. W pewnym momencie zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie ,,co jest ze mną nie tak?”. Ja po prostu nie wiedziałam, co jest normalne, a co nie. Dodatkowo ciężko mi było się bawić, odczuwać radość, byłam wiecznie pesymistycznie nastawiona do życia. Miałam wahania nastroju, ale głównie czułam się po prostu źle. W moim życiu było dużo smutku i złości. Bywało tak, że – jak Adaś Miauczyński w filmie ,,Dzień Świra” – pierwszym moim słowem po przebudzeniu było przekleństwo. To było męczące. Miałam trudności w relacjach, byłam nieufna. Nie miałam do siebie dystansu, sama siebie oceniałam bezlitośnie. Czułam, że jestem zawsze niewystarczająca. W skrócie, ciągle czułam, że jestem inna od innych, że nie pasuję. Miałam ciągle złamane serce. W wieku 20 lat zapisałam się do psychiatry. Miałam depresję, dostałam leki. Lekarz powiedział, że jak chcę się poczuć lepiej, to leki są ok, ale jak chcę się wyleczyć, to mam szukać terapii.
Jak się wtedy poczułaś?
Ja w tamtym okresie myślałam, że to jakieś dziwne, że miałabym z kimś rozmawiać i sama rozmowa miałaby sprawić, że wyzdrowieje. Sceptycznie podchodziłam do zdrowienia. Mijały miesiące, leki trochę podniosły mnie z kolan, ale nadal miałam trudności. Działałam impulsywnie, miałam niską samoocenę i niskie poczucie własnej wartości, wchodziłam w toksyczne związki, dawałam się wykorzystywać ludziom. Nie wiedziałam sama, czego chcę, nie potrafiłam podejmować decyzji, a jak je podejmowałam, to ciągle w nie wątpiłam. Tak jak mówiłam, działałam impulsywnie, ale jednak paradoksalnie byłam często bardzo sztywna, tłumiłam uczucia i starałam się mieć wszystko pod kontrolą. Nie czułam się chciana przez ludzi, stąd nadmiernie się na nich koncentrowałam w relacjach, na pragnieniach innych i dostosowywałam się, by być zaakceptowana. Czułam, że w moim życiu ciągle był chaos. Pewnego razu, po kolejnej dramatycznej kłótni z teoretycznie bliskimi mi osobami stwierdziłam, że tak, problem jest we mnie i muszę z kimś to obgadać, bo się uduszę.
Tak trafiłaś na terapię.
Tak. Wiedziałam, że w domu było nieciekawie i że ma to dużo wspólnego z tym, jak funkcjonowałam i jak się czułam. Kiedy zaczęłam chodzić na terapię, to zaczęłam czytać literaturę poświęconą DDA. Mój terapeuta mnie tak nie nazwał, tak ja sama siebie określiłam, że jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Mój tata pił nałogowo, mama problematycznie spożywała alkohol i była współuzależniona, z resztą ja też. Było mi łatwiej z taką „etykietką”. Wtedy wszystko było winą moich rodziców. Początki terapii…
Czy dalej było inaczej?
Tak. Kiedy już zajęłam się złością do rodziców to zrozumiałam, że dużo zależy ode mnie, że mogę brać odpowiedzialność za swoje życie, w szczególności swoje zdrowie psychiczne. Dużo wynikało z alkoholu, z tego, ze nasze życie się wokół niego kręciło, jednak z perspektywy czasu wiem, że wiele spraw było po prostu moimi wyborami.
Co masz na myśli?
Jako mała dziewczynka nie zaznałam poczucia bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo odnajduję w chaosie. To sprawia, że odnajduję się w bardzo stresujących warunkach. Byłam szalenie nieszczęśliwym dzieckiem. Do dzisiaj pocieszam się maksymą ,,nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Bo chociaż musiałam, jako małe dziecko, nauczyć się spać w trudnych, głośnych warunkach imprez moich rodziców, przynajmniej teraz nie jest dla mnie problemem zasypianie, gdy sąsiad robi remont. Tak samo z faktem, że szybko się adaptuję do stresujących warunków – zostałam ratownikiem medycznym. Praca na SOR jest dla mnie łatwiejsza, niż dla osób niewychowywanych w takich warunkach, jak ja. Dzięki temu, że musiałam dostosować się do realiów życia w alkoholowym domu, stresu, strachu i braku stabilności, teraz z wieloma rzeczami umiem sobie radzić. Na psychoterapii nauczyłam się przekuwać trudności w zyski, bo jednak musiałam mieć spore zasoby, by przetrwać tyle lat bez opieki psychologicznej i nadal być w stanie się uczyć i pójść na studia na uczelnię medyczną i z tego wszystkiego nie umrzeć.
Moja psychoterapia była trudnym procesem. Najpierw zaczęłam od spotkań indywidualnych, czyli jeden na jeden z terapeutą. Tam usłyszałam, że bardziej pomocna byłaby dla mnie grupa osób z podobnymi trudnościami. Bardzo ciężko mi było zobaczyć samą siebie. Na grupie, po jakimś czasie, mi się to udało. Byłam trudną pacjentką (śmiech).
Ile trwała Twoja terapia?
Moja indywidualna trwała niecały rok, a grupa trwała dwa lata. To był bardzo trudny, ale też bardzo owocny czas.
Czy to w jaki sposób opisałaś siebie sprzed leczenia farmakologicznego i psychoterapeutycznego we wcześniejszej części wywiadu nadal do Ciebie pasuje?
Wiesz co… czasem… czasem nadal się usztywniam. Jednak umiem się relaksować, wiem z czego to wynika, to znaczy wiem, jak dojść do tego skąd wynika napięcie. Nauczyłam się rozpoznawać swoje potrzeby, uczucia, ograniczenia i przede wszystkim zasoby. Akceptuję siebie. Przede wszystkim wiem, że nie jestem winna piciu mojego ojca, że radziłam sobie tak jak umiałam, że nikt mnie nie nauczył co jest dobre, a co złe i faktycznie, miałam prawo nie wiedzieć co to jest ,,normalność”. Wybaczyłam sobie błędy i sama siebie utuliłam. Bo wiesz, uważam, że byłam bardzo dzielna. Kiedyś sobie plułam w brodę, że tak późno zaczęłam chodzić na terapię i potraciłam tyle relacji, popełniłam tyle błędów. Teraz wiem, że to było konieczne. Gdybym nie odbiła się od dna, nigdy nie skoczyłabym tak wysoko. To też ważne, że pozwalam sobie na przyjemności. Pozbyłam się wyrzutów sumienia, gdy daję sobie prawo do radości czy po prostu odpoczynku, czasu wolnego.
Dużo nadziei czuć z Twojej wypowiedzi.
Tak. Taki był cel mojego przekazu. Chciałabym dodać, że aktualnie jestem w szczęśliwym związku oraz w pracy, w której się realizuję. Czasem bywa ciężej, jak u każdego, ale już się nie załamuję. Jestem odporna psychicznie, tak bym się określiła. Nawet teraz, mówiąc to, czuję lekkie zażenowanie, że mówię głośno o sobie dobrze. To nie szkodzi, nadal będę tak mówić, bo jestem wartościową osobą i dużo osiągnęłam na polu poznawania siebie. Kiedyś siebie określałam jako DDA i mogłam oddać ,,winę” za niepowodzenia rodzicom. Teraz wiem, że chociaż wychowywałam się w alkoholowym domu, mam życie w swoich rękach. To jest jednocześnie straszne i jednocześnie ekscytujące. Myślę, że to jest piękne. Życie jest przecież paradoksem. Można jednocześnie czegoś chcieć i się tego bać. Ja pragnę życia mimo strachu, a to jest odwaga. Tego życzę wszystkim, do których trafi mój przekaz. Dbajcie o siebie. Warto.
Bardzo Ci dziękuję Olga. Twoja historia naprawdę napawa nadzieją. Niezmiernie mi miło, że mogłam w niej uczestniczyć.
Fot. Eli DeFaria, Unsplash.com
Dodaj komentarz