Trzydziestoletni Tomasz mimo młodego wieku ma za sobą mnóstwo imprez, na których płynęła rwąca rzeka alkoholu. To, co na początku było tylko zabawą, próbą dopasowania się do grupy, zaczęło się przeradzać w realny problem. Noc na izbie wytrzeźwień była dla niego jak kubeł zimnej wody…
W liceum wszystko się zaczęło
Kiedy poszedł do liceum całkowicie zmienił środowisko. Wcześniej jego świat ograniczał się do małej podwarszawskiej miejscowości. Znał wszystkich, miał wyrobioną „pozycję” w grupie, chodził do społecznej, kameralnej szkoły. A tu nagle znalazł się w prestiżowym ogólniaku, z wyśrubowanymi oczekiwaniami wobec ucznia. Już na pierwszej imprezie sięgnął po alkohol: – Wszyscy pili, głupio było się wyłamać. Chciałem zostać zaakceptowany i postrzegany jako spoko gość. Osoby, które odmawiały picia lądowały na marginesie życia towarzyskiego – mówi Tomek.
Bez alkoholu nie było imprezy
– Ostatnio było głośno o piosence „Patointeligencja”. Wielu ludzi krytykowało Matę, rapera i autora, za dosadny przekaz, ale ja odnajduję w tej piosence siebie i swoją historię. Alkohol i narkotyki były obecne niemal na każdej imprezie. W trzeciej klasie liceum piłem kilka razy w tygodniu, wiele razy upijałem się do nieprzytomności. Z kumplami wielką frajdę czerpaliśmy z przypominania sobie naszych „krzywych akcji”, które robiliśmy po pijaku. Czasami umawialiśmy się przed lekcjami w parku, żeby wypić kilka piw i na rauszu przyjść do szkoły. Jakimś cudem udawało mi się mieć przyzwoite oceny. Zdałem maturę, poszedłem na studia i… zacząłem pić jeszcze więcej – opowiada chłopak.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal
Czas „licealnego imprezowania” Tomasza zbiegł się w czasie z postępowaniem choroby jego niepełnosprawnego brata. Dlatego rodzice Tomka – pochłonięci opieką nad niepełnosprawnym bratem – długo nie byli świadomi jego problemu. – Oczywiście zdarzało się, że przyłapywali mnie „na gorącym” uczynku, czyli głośnych powrotach do domu pod wpływem alkoholu, ale takie incydenty kończyły się zawsze typowym rodzicielskim kazaniem: „Nie możesz się tak zachowywać. Alkohol nie prowadzi do niczego sensownego. My się tak staramy, a ty się tak zachowujesz”, etc. Kiwałem głową, przepraszałem i dalej robiłem swoje. Miałem pieniądze, bo pochodzę z dobrze sytuowanej rodziny, i dużo swobody, więc robiłem to, co chciałem. Alkohol sprawiał, że byłem królem życia. Z każdym kolejnym piwem stawałem się coraz bardziej rozmowny, otwarty i szalony. Wskoczenie do fontanny w środku nocy czy tańczenie na środku ulicy nie było dla mnie żadnym problemem. Oprócz tego, alkohol dawał mi wytchnienie od domowych problemów. Rodzice starali się, jak mogli, żeby zapewnić mi uwagę i bliskość, ale wtedy byłem na etapie odrzucenia tego, co mi oferowali. Liczyli się koledzy i imprezy – mówi.
Niech żyje bal
Tomek twierdzi, że liceum było dla niego swoistym preludium do studenckiego balowania. Na studiach zaczął powoli tracić grunt pod nogami. Nauka nie przychodziła mu już tak łatwo. Zawalił IV rok. Rzucił go dziewczyna, bo nie mogła już ze nim wytrzymać. Zmarł jego brat. – Mieszkałem wtedy w wynajmowanym mieszkaniu z kumplem i ojciec złożył mi niezapowiedzianą wizytę. Chciał ze mną pobyć, a zastał mnie kompletnie pijanego. Nie zdążyłem jeszcze wytrzeźwieć po piątkowej imprezie. Nawet tego nie pamiętam, mój współlokator opowiedział mi o tym, jak już wytrzeźwiałem. Podobno mój ojciec był zszokowany, łzy stanęły mu w oczach i po prostu wyszedł. Kilka dni później rodzice zaprosili mnie do domu, zgromadzili tam wszystkie bliskie mi osoby i zrobili klasyczną interwencję – wspomina.
Rodzinna interwencja
– W pierwszym momencie chciałem wybuchnąć śmiechem. Do tej pory dziwię się, że nie odwróciłem się wtedy na pięcie i nie wyszedłem. Byłem zaskoczony i jednocześnie zawstydzony. Na tym spotkaniu zobaczyłem osoby, które stopniowo od siebie odsuwałem, bo zaczęły zwracać mi uwagę, że piję zbyt dużo i zmieniam się na gorsze – mówi Tomek.
List w butelce
– Dostałem wtedy list w butelce – to był pomysł mojej mamy. Poprosiła moich przyjaciół i dziadków o wypisanie negatywnych cech charakteru, które wywołuje we mnie alkohol. Ten list przeczytałem w samotności. Wzbudził we mnie bunt, ogromną złość. Pomyślałem sobie: „List w butelce? Co za idiotyczny symbol! Kim oni wszyscy są, żeby mnie oceniać?! Zawalenie roku to jeszcze nie koniec świata, wszyscy piją, może trochę mniej niż ja, ale ja mam przecież mocną głowę. Zresztą po prostu dobrze się bawię, kiedy mam to robić jeśli nie teraz? Po 50-tce?” – opowiada mężczyzna.
Pomoc to moc
Rodzice Tomka widzieli, że się chłopak się „miota” i nie bardzo wie, co ze sobą zrobić po interwencji. – Kilka razy próbowali ze mną rozmawiać, by zachęcić mnie do zgłoszenia się do psychoterapeuty, co mnie jeszcze bardziej wkurzało. Myślałem wtedy, że nie mają już mojego brata, więc muszą zająć się zbawianiem kogoś innego i wymyślają idiotyczne problemy. Imprezowałem dalej, więc rodzice odcięli mnie od pieniędzy. Stwierdzili, że skoro nie traktuję ich poważnie, to muszę sam zadbać o siebie, bo im wyczerpały się już środki. Byłem wściekły! Na szczęście zlitowali się nade mną dziadkowie i od czasu do czasu ratowali jakimś przelewem – wspomina.
Dorosłość puka do drzwi
Musiał znaleźć pracę. Udało mu się dostać płatny staż w banku. Szybko się jednak okazało, że współpracownicy też lubią się bawić, więc w weekendy Tomek nadal ostro imprezował. – Już nie mogłem pozwolić sobie na balowanie w ciągu tygodnia, więc odliczałem czas do piątku i wtedy odpinałem wrotki. Jeden taki piątkowy wieczór zaważył na mojej przyszłości. Jak zwykle poszliśmy do pubu, piwo lało się strumieniami, potem wjechały inne alkohole. Potem przenieśliśmy się do klubu i piliśmy dalej. Alkohol lał się strumieniami. Rano ocknąłem się na izbie wytrzeźwień. Byłem zszokowany! W ogóle nie pamiętałem, jak się tam znalazłem. Dopiero później udało mi się odtworzyć bieg wydarzeń. Okazało się, że wdałem się w pyskówkę z jakimś gościem w klubie, zaczęliśmy się przepychać, przewróciliśmy jakieś stoliki. Ochrona nas wyrzuciła, ale kłótnia przeniosła się na ulicę. Przyjechała policja. Ten drugi gość się uspokoił, a ja podobno dalej fikałem do policjantów. Kumple mówili, że byłem na maksa nakręcony i nic do mnie nie docierało. Kiedy otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę z tego, gdzie jestem, zalała mnie fala wstydu. To miejsce było dla mnie zawsze przedmiotem żartów. Tu lądowali ludzie z marginesu. I nagle wśród tych ludzi znalazłem się ja – chłopak z dobrego domu – mówi Tomasz.
Otrzeźwienie przyszło w porę
Tego samego dnia Tomek zadzwonił do rodziców i powiedział, że potrzebuje pomocy. Po chwili dostał smsa z kilkoma nazwiskami oraz numerami telefonów różnych terapeutów. Zadzwonił pod pierwszy numer, nie chciał ich sprawdzać, czytać opinii w Internecie, bo to tylko odwlekłoby jego decyzję. Okazało się, że terapia była mu potrzebna z kilku powodów:
– Początkowo sięgałem po alkohol, żeby się dopasować do grupy, a potem, żeby odreagować domowe stresy, choć nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. W domu starałem się nie przeszkadzać, miałem względnie dobre oceny, ale znalazłem sobie sposób na to, żeby odreagować kumulowane emocje. Ta sytuacja z izbą wytrzeźwień dała mi do myślenia, granica została przekroczona, musiałem coś zmienić, żeby to się znowu nie powtórzyło. Uświadomiłem sobie też, że mój brat nie miał tyle szczęścia, nie mógł normalnie cieszyć się życiem, a ja wygrałem los na loterii – urodziłem się zdrowy, więc dlaczego wszystko zaprzepaszczam? Zacząłem się zastanawiać, co zostaje mi po tych imprezach, oprócz dojmującej pustki i wstydu, że znowu zrobiłem coś głupiego? Traciłem nie tylko pieniądze, które wydawałem na alkohol, ale przede wszystkim ludzi wokół. Byłem tak zajęty imprezowaniem, że bagatelizowałem stan zdrowia mojego brata, nie wspierałem w tym trudnym czasie rodziców. Z perspektywy czasu ciężko mi to sobie wybaczyć i wytłumaczyć. Nie byłem przecież zaniedbanym, niekochanym dzieckiem, a i tak uciekałem w alkohol.
Nowy początek
Dzięki terapii mężczyzna poradził sobie z problemem i w porę wyhamowałem z piciem.
– Boję się myśleć, jak wyglądałaby moja przyszłość, gdybym nadal prowadził taki tryb życia. Wciąż lubię chodzić na imprezy, ale robię to zdecydowanie rzadziej. Napięcie i stres rozładowuję poprzez sport. Zacząłem trenować squasha, podróżować i gotować. Wróciłem na studia, skończyłem je z bardzo dobrym wynikiem, a teraz kończę drugi kierunek. Alkohol mnie rozpraszał, a teraz potrafię wytyczyć sobie cel i stopniowo do niego dążyć – tłumaczy Tomek.
Dodaj komentarz