„Właściwie większość moich pacjentów to Pokolenie Y. Ich zdaniem alkohol jest najbardziej dostępnym sposobem na „rozluźnienie się” w przypadku oddania się pracy. Jeśli pracujesz od 8 do 19 to właściwie ciężko iść po pracy na siłownię, a jedynym sposobem na „odsapnięcie” jest spotkanie w klubie, pubie czy w domu i napicie się alkoholu. Może nie jest to picie do palimpsestów, czyli utraty kontroli, ale jest to jednak nawyk picia na rozładowanie emocji.” – mówi Anna Prokop, psycholog i specjalistka psychoterapii uzależnień. Czym różni się Pokolenie Y od poprzednich pokoleń?
Redakcja: Z jakimi problemami najczęściej zgłasza się Pokolenie Y do psychoterapeuty? Jak dużo osób z grupy tzw. Millenialsów aktualnie Pani prowadzi?
Anna Prokop: Właściwie większość moich pacjentów to Pokolenie Y. To jest bardzo duża liczba osób. Najczęściej zgłaszają się z problemami z dokonaniem wyboru. Czyli przychodzi taki moment w ich życiu, gdzie oni już widzą, że to zachłyśnięcie się możliwością zarobienia dużo większych pieniędzy niż ich rodzice, zabiera im życie. Za chwilę zostaną im pieniądze, ale zabraknie czasu na założenie rodziny. I pojawia się dylemat: co ja mam robić? W którą stronę iść? Bo coś wypracowałam(em) i nie koniecznie jest tak, że mogę na chwilę zrezygnować. A tak im się na początku wydawało. Sądzą, że nie mogą odłożyć pracy na bok, bo kariera jest brutalna – przychodzą następni. A jednak gdzieś w planach mieli założenie rodziny, ale brakuje tego czasu… A czas goni. Więc przychodzą właśnie z takim dylematem, czy zatrzymać się, zawalczyć o coś, co zaniedbali przez 10-15 lat, a to już ostatni dzwonek? No i pojawia się rozpacz, poczucie zdrady przez tę karierę, rozczarowanie.
Druga część pacjentów zgłasza się z potwornym wyczerpaniem i po pomoc w uznaniu tego wyczerpania. Podobnie jak w przypadku terapii uzależnień, chodzi tu o uznanie swojej porażki wobec pracoholizmu i oddania się karierze. Te osoby poświęciły się pracy przez wiele lat, a tu właściwie nie ma takich profitów, na jakie mieli nadzieje. Okazuje się, że to jest puste, że w tym nie ma wartości. Tak uważają szczególnie ci starsi Millenialsi. Bo już młodsi niekoniecznie, znów w drugą stronę – hipsterzy, którzy nie jedzą mięsa, biorą psa ze schroniska i mówią, że nie chcą tak „tyrać” od rana do nocy. Wolą mieszkań nawet w kawalerce, ze starym adapterem i żyć trochę, jak za PRL-u, ale mając czas dla przyjaciół, dla siebie, i szukając sensu w życiu, a nie pieniędzy.
Mimo że Millenialsi są otwarci, mimo że są coraz bardziej asertywni, to jednak ich szefowie, zwłaszcza w korporacjach w wydaniu europejskim, a zwłaszcza polskim, panują brutalne standardy. Czyli jest oczekiwanie pracy „jak wół” i trafiają do mnie 30-latkowie, którzy są wyczerpani. Miałam pacjentkę – 34 lata, od roku wypadały jej włosy, miały zaburzenia hormonalne, brak miesiączki, oczywiście skrajne wyczerpanie, no i zapadła na potworną depresję. W zasadzie była na zwolnieniu przez pół roku. Po dwóch latach pracy terapeutycznej, doszła jako tako do siebie, ale już nigdy nie wróciła do korporacji. Była wykończona. I to nie jest jedna pacjentka. To jest naprawdę duży odsetek osób z Pokolenia Y.
No i oczywiście w tło tego obrazu wchodzą używki, którymi sobie Millenialsi chętnie „pomagają”. To już nie jest tajemnica, że w zasadzie każda „szanująca się” korporacja ma swojego Pana Aptekę, który zaopatruje na imprezę w coś mocniejszego, rano – na uspokojenie, a w dzień – na rozkręcenie. Więc to już nie tylko problem nadużywania alkoholu, wręcz przeciwnie. To narkotyki plus alkohol.
Chęć do terapii znów bardzo pokazuje, czym się różni Pokolenie Y od poprzednich pokoleń. Ja jestem zachwycona tymi ludźmi, tym pokoleniem, bo oni też nas – starszych – czegoś uczą. Pokazują, zwłaszcza ci eksplorujący, że podczas jednego życia można się wiele razy zmieniać, że można korzystać z pomocy, że można się zapędzić, doznać porażki, ale wrócić, skorzystać z pomocy. Tego wcześniejsze pokolenia nie robiły. Mało tego, kiedy trafiają do mnie nieco starsze osoby, powiedzmy około 50-60-letnie, to często to są osoby namówione właśnie przez Milenialsów.
Czy problemy, o których Pani mówiła wcześniej – depresja, uzależnienia, wyczerpanie – dotyczą częściej którejś z grup Millenialsów – młodszych bądź starszych?
Częściej starsi zapadają na różnego rodzaju choroby związane z wyczerpaniem i depresją. Myślę, że w ciągu dekady zmienia się podejście do pracy jako jedynej wartości w życiu. Młodzi ludzie coraz częściej cenią sobie wolność, przyrodę i możność jej przeżywania, duchowość szeroko pojętą. Starsi, którzy dorastali jeszcze w starym systemie, a ich rodzice wyznawali zasadę „pracy jako świętości” i przywiązania do niej bezwzględnie i lojalnie, mają skrajny stosunek do oddania się karierze i utrzymania pracy za wszelką cenę.
Spotkałam się ze zdaniem, że Pokolenie Y pije najwięcej. Czy mogłaby się Pani odnieść do tych słów?
Nie lubię być radykalna i nie chcę się skrajnie opowiadać. To, co trzeba przyznać, to zmieniła się ciężkość alkoholi i sposób picia. Nastąpiła zmiana z mocnych alkoholi na te słabsze. Trochę poszliśmy w kierunku Zachodnim, czyli już nie wódka, spirytus, „mocne chlanie” do zwalenia się pod stół. To co zauważam, w Polsce pije się coraz więcej wina, zaczyna to być modne. Ale czy więcej? Na pewno w związku z tym, że pije się słabsze alkohole, to pije się częściej – w tygodniu, przy każdych negocjacjach, spotkaniach biznesowych. Pije się. Kiedyś tak nie było.
Czy wśród ludzi z Pokolenia Y dużo jest osób uzależnionych od alkoholu?
Zdaniem moich pacjentów, alkohol jest najbardziej dostępnym sposobem na „rozluźnienie się” w przypadku oddania się pracy. Jeśli pracujesz od 8 do 19 to właściwie ciężko iść po pracy na siłownię, a jedynym sposobem na „odsapnięcie” jest spotkanie w klubie, w pubie czy w domu i napicie się alkoholu. Może nie jest to picie do palimpsestów, czyli utraty kontroli, ale jest to jednak nawyk picia na rozładowanie emocji.
Jeżeli chodzi o osoby, które trafiają do mnie, a już mają cechy uzależnienia czy początków uzależnienia, to powtarza się właśnie ten rodzaj odreagowywania i taka trochę naiwność, że „tak się przecież nie da uzależnić”. Że uzależnione osoby to takie, jak ich wujek czy dziadek, którzy pili dużo i to bimbru, a nie taki alkohol, jak oranżada. I nagle jest zaskoczenie, że właściwie bez tej „oranżady” nie potrafią żyć. Więc mimo, że są to słabsze alkohole, to są zdradliwe. Przeważa niestety taki bezrefleksyjny sposób picia. Granica uzależnienia jest bardzo płynna. Myślę, że jest to kwestia iluś lat, gdzie młoda osoba nie przestrzega „ograniczonego zaufania” do alkoholu. Uzależnienie to poczucie braku wyboru, utrata wolności w postępowaniu. Wybieranie używania alkoholu rezygnując z innych części swojego życia.
Czy widzi Pani jakieś różnice w terapii uzależnienia od alkoholu wśród Millenialsów?
Młodzi ludzie częściej już wcześnie zaczynają szukać pomocy. Profilaktyka, dostęp do informacji o terapii i jej dobrych, pozytywnych skutkach, działają na korzyść. Element terapii i zmian pod jej wpływem pojawia się już w social mediach, piosenkach młodych raperów, filmach. To jest piękne.
Jednocześnie to jest duże wyzwanie dla nas terapeutów. W terapii ewidentnie zmieniają się trendy. Już się nie mówi tak zerojedynkowo „uzależnienie” lub „brak uzależnienia”, tylko określa się pewne etapy wchodzenia w uzależnienie. Już się nie pracuje tak radykalnie na abstynencji, ale na pewnego rodzaju ograniczaniu picia i odzyskiwaniu upośledzonej kontroli. W terapii coraz częściej stosujemy podejście nie tyle „uzależnienia jako choroby”, co bardziej „upośledzenia kontroli”, którą – w zależności od zaawansowania tego upośledzenia i zasobów pacjenta, a także patrząc na to, jakie były ograniczenia – można próbować te upośledzenie naprawić. Jest to w ostatnim czasie newralgiczny temat wśród osób pracujących w obszarze uzależnień. Na Zachodzie to nowe spojrzenie już od dawna funkcjonuje. W Polsce nadal ciężko jest ono absorbowane, ale zaczyna się przecierać. Jak każda nowa idea ma to do siebie, że niezadowolenie starego pokolenia, niekoniecznie będzie tu przeszkodą. A wręcz przeciwnie – jeśli ta nowa idea zaczyna się sprawdzać, to zaczyna wchodzić do użycia. Są już terapeuci, którzy ją wprowadzają i mówią o tym głośno, a wśród autorytetów mogę wymienić np. Piotra Bakułę, Annę Bakułę czy Bożenę Maciek-Haściło. Oni już zupełnie inaczej podchodzą do pacjentów i leczenia uzależnienia. To już nie jest apodyktyczne traktowanie pacjenta, jak zagubione dziecko we mgle, które ma słuchać najmądrzejszej pani nauczycielki-terapeutki. Zmienia się ciężkość pracy z osobą uzależnioną – z jednej strony bardziej koncentrujemy się na własnych zasobach pacjenta, do których ma on zacząć docierać i się nimi posługiwać. Już nie myślimy za pacjenta i nie mówimy mu, co ma robić, a czego ma nie robić. A z drugiej strony – bierzemy też pod uwagę deficyty czy ograniczenia, które nastąpiły przed wchodzeniem w ucieczkę w używki.
Jednak oczywiście i to podejście uznaje, że są osoby, które nie mogą wrócić do kontrolowanego picia. Zwłaszcza ci, którzy pili tak długo i destrukcyjnie, że zaszły zmiany w ich życiu, mózgu, całej biologii, i w ich przypadku nie ma możliwości pracowania nad powrotem do czegoś, co już zostało upośledzone. Ale są osoby, z którymi absolutnie taka praca jest skuteczna i zależy to właśnie od poziomu tego upośledzenia kontroli. Jednocześnie – co muszę zaznaczyć – wśród osób, które pierwotnie zamierzały nauczyć się ograniczać picie czy pracować nad upośledzeniem kontroli, są także abstynenci. Oni zauważyli, że bez alkoholu jest im po prostu lepiej i łatwiej. To oczywiście idzie w parze z psychoterapią całości osobowości. Paradoksalnie, odstawienie alkoholu może być łatwiejsze niż głębsze zajęcie się sobą.
W PRL-u się piło… Czy wśród Millenialsów dużo jest tzw. DDA/DDD?
Tak, absolutnie. Czytam właśnie książkę mówiącą o traumie „Oskarżam Auschwitz”. To są wywiady z dziećmi, wnukami, krewnymi ludzi po obozach koncentracyjnych. I trochę mi to przypomina to, o co pani pyta. Niestety, te pokolenia wojenne, powojenne, dały popalić rodzicom Millenialsów. A też nie były one zaopiekowane psychologicznie czy psychiatrycznie. No więc rodzice Pokolenia Y często dostawali „w skórę” za wiele, wiele pokoleń wstecz. I bardzo często to są DDA i DDD, jeśli nie 95%.
Na grupach DDA jest wielu około trzydziestolatków, właściwie 90% uczestników to ludzie w wieku 25-35 lat. Jest to też jedno z pierwszych pokoleń DDA , których rodzice są tzw. trzeźwymi alkoholikami, czyli w trakcie dorastania swoich dzieci zdążyli się uzależnić, ale i wyjść z nałogu. Zachęcają oni swoje dorosłe już dzieci do pracy nad sobą co w efekcie przynosi pozytywne skutki. Młodzi DDA są poranieni jak każde DDA, ale też mają większą otwartość na pracę nad sobą, wierzą w działanie terapii co sprawia i czyni ją bardziej skuteczną.
Na przestrzeni 15 lat, od kiedy prowadzę grupy DDA, widzę, że kiedyś ludzie bardzo się wstydzili mówić, że są DDA. Teraz to już nie jest wstyd. Często te osoby same mówią: „A kto dziś nie jest DDA czy DDD”? Tym bardziej, że to jest błędne koło. Często powtarzam na terapii: „Ja wam dziękuję i wy podziękujcie sobie, bo jesteście tymi, którzy – dzięki temu, że pracujecie nad sobą – nie powtórzą błędów swoich rodziców na swoich dzieciach”. Tylko w ten sposób – pogłębiając samoświadomość, zatrzymując te mechanizmy destrukcyjne, toksyczne, dysfunkcyjne – można zatrzymać te błędne koło, które jest silniejsze od inteligencji.
Dziękuję za rozmowę.
I cz. wywiadu dostępna tu: https://stopuzaleznieniom.pl/artykuly/czy-pije-ryzykownie/millenialsi-w-polsce-czlonkowie-swiata-czy-stracona-mlodziez/
Anna Prokop – psycholog kliniczny, specjalistka terapii uzależnień i współuzależnienia. Zajmuje się terapią indywidualną i grupową DDA/DDD/DDRR, depresjami, nerwicami, stresem, fobiami, uzależnieniami, pracą nad najważniejszymi problemami osobistymi, złagodzeniem objawów, poczuciem własnej wartości, uzyskaniem świadomości siebie, swoich zachowań i emocji. Zawodowo była związana z Centrum Zdrowia Psychicznego Wola-Śródmieście przy ul. Mariańskiej 1 w Warszawie. Aktualnie prowadzi Ogólnopolskie Centrum Psychoterapii i Coachingu.
Fot. Peter F. Wolf, Unsplash.com
Dodaj komentarz